Sprawiedliwość nikogo nie ominie w Batman: Arkham Origins [PS3]

Screen z Batman: Arkham Origins.

Fani superbohaterów nie mają łatwego życia. Komiksy z gościami w pelerynach zdają się nadal trzymać poziom, pomimo kilkudziesięciu lat na karku, ale pozostałe twory popkultury nie wyglądają już tak kolorowo. Co drugi film okazuje się być kaszaną, a i stosunkowo niewielu bohaterów z bogatych uniwersów ujrzało błyski reflektorów. Jeszcze gorzej jest w świecie gier. Superbohaterów tutaj niewiele i jeśli już coś ujrzało światło dzienne, tylko nieliczne przypadki są tymi dobrymi grami. W 2009 roku Rocksteady pokazało zupełnie nowy kierunek w tej kategorii tworząc Batman: Arkham Asylum.  Produkcja odniosła również sukces komercyjny, zaś recenzenci niemal jednogłośnie zachwycili się najnowszą wizją mrocznego rycerza. Nic w tym dziwnego, dostaliśmy grę zupełnie nową, świeżą, inną, a przede wszystkim przemyślaną i dobrze zrobioną. Nic do tej pory nie traktowało materiału źródłowego z takim szacunkiem. Arkham Asylum było i jest świetne... ale to nie o tej części chciałbym dzisiaj powiedzieć.

Batman: Arkham stał się nową marką. Nie zażyna się kury znoszącej złote jaja, a potencjał uniwersum jest ogromny. Rocksteady pokazało dobry kierunek, teraz trzeba go tylko eksponować... Dwa lata później, po premierze Arkham City, marka zyskała jeszcze bardziej, a gracze dostali jedną z najlepiej zrobionych gier w dziejach. Wbrew pozorom, losy kontynuacji były niejasne, ale Warner Bros. jednak nie zamierzało na tym poprzestać. Nie brało pod uwagę kapitulacji, stąd decyzja o zleceniu stworzenia Batman: Arkham Origins. swojemu wewnętrznemu studiu. Ludzie oczekiwali czegoś niesamowitego,  ale wysoko postawiona poprzeczka okazała się zbyt trudna do przeskoczenia. Arkham Origins stało się niechlubną plamą na wizerunku serii,  zaś Warner Bros. oficjalnie nie przyznaje się do powstania gry, odcina się od niej, starając się całkowicie zapomnieć i wymazać z portfolio. Moim zdaniem zupełnie niesłusznie.

Screen z Batman: Arkham Origins.

Jak nietrudno się domyślić, Arkham Origins jest prequelem Arkham Asylum. Fabuła skupia się na bardzo młodym i jeszcze niedoświadczonym Batmanie, dla którego to dopiero drugi rok działalności – widzimy go 5 lat przed wydarzeniami z AA. Akcja toczy się w wigilię Bożego Narodzenia, podczas której z więzienia Blackgate ucieka Black Mask i wydaje zlecenie na głowę nocnego mściciela. Najlepsi zabójcy w mieście nie przechodzą obok takiego ogłoszenia obojętnie, stąd Batman oprócz złapania zbrodniarza, musi również bronić życia własnego i pozostałych obywateli. Nie będzie to proste, ponieważ jak jest się innym, to jest się nieakceptowanym przez społeczeństwo. Ludzie boją się Batmana, a policja nie chce z nim współpracować, tylko wręcz przeciwnie, wsadzić do pierdla razem z pozostałymi psychopatami. Relacje między postaciami z gry stoją na najwyższym poziomie i nie miałem wrażenia, że którakolwiek z rozmów jest naciągana czy nieprawdziwa. Czuć tutaj gęstą atmosferę z początków skakania nocą po dachach, odosobnienie i konieczność zdania się tylko na siebie. Jest to też możliwe dlatego, że bohaterowie są bardzo dobrze napisani. Batman, np., jako że jest jeszcze niedoświadczony, działa zbyt impulsywnie i agresywnie, a przesłuchania przestępców niewiele mu dają. Z drugiej strony świetnie radzi sobie z dedukcją i analizą miejsc zbrodni, co będziemy kilka razy powtarzać w ciągu całej gry. Black Mask to bezwzględny gangster, a Joker ma frajdę ze wszystkiego co bezwzględnie zniszczy. Tylko w tej części sceny z nim wywoływały mi ciarki na plecach.

Screen z Batman: Arkham Origins.

Gameplay stoi na równie wysokim poziomie co w Arkham City. Skradamy się i tłuczemy oprychów do nieprzytomności. Mamy do dyspozycji duże otwarte miasto, które możemy zwiedzić w całości już na początku gry. Ogranicza nas co najwyżej brak odpowiedniego sprzętu, niczym w dobrych metroidvaniach, oraz tak jak we wspomnianym AC. Podobnie mamy rozsiane zagadki Riddlera, profile wielu przestępców oraz odniesienia do różnych komiksów. Inaczej rzecz ujmując, jeśli podobało ci się AC, Arkham Origins również powinno. To jest niemal identyczna gra od strony gameplaya. Dla wielu jednak taka sytuacja była nie do przyjęcia, co jest kompletnie bez sensu. Te same osoby co roku grają w takiego samego Assassin's Creed albo Call of Duty. Ale co ja tam wiem. Nie szedłbym w tak daleko idące wnioski, że AO jest wtórny, bo seria chyba jest na to zbyt młoda. Trzeba przyznać, że frajdę psują błędy oraz dziwne niewidzialne ściany, w miejscach, w których nie powinno ich być... Ale żadna z tych rzeczy nie uniemożliwia przejście gry. Grałem w wersję na PS3, ale podobno każda ma podobne problemy

Screen z Batman: Arkham Origins.

Od strony audiowizualnej również nie ma nic, do czego chciałbym się przeczepić. Być może mógłbym narzekać, że gra powinna wyglądać lepiej, działać płynniej i na inne bzdety, ale po co. Fakt, Arkham Origins wygląda niewiele gorzej od Arkham City, co nie znaczy, że jest bardzo brzydkie. Soundtrack natomiast jest zupełnie inny od poprzedników, co wyszło mu tylko na dobre. Muzyka tym razem jest ciężka, mroczna, przygnębiająca, a kiedy trzeba ogłusza nas w taki sposób, jakbyśmy mieli zwariować Polecam, sprawdźcie to sobie na Spotify. Zmiana aktorów dubbingujących też nie odbiła się jakoś źle. Roger Craig Smith świetnie naśladuje głos Conroya, zaś Troy'a Bakera chyba nie muszę nikomu przedstawiać. Tym razem wcielił się w księcia zbrodni i słychać tutaj, że czuł on się jak we własnej skórze.

Jestem bardzo zasmucony faktem takiego zniszczenia tej części nie tyle przez fanservice, ale przede wszystkim przez samego wydawcę. To porządna porcja kodu, która zaskoczyła mnie swoją jakością. Owszem są głupie błędy, owszem nie jest to najładniejsza i najbardziej oryginalna gra poprzedniej generacji (bo tą było przycież Arkham City), ale to właśnie Arkham Origins jest memu sercu najbliżej. Bardzo podoba mi się tempo akcji, oraz przedstawiona psychologia postaci (jeszcze raz, Joker to mistrzostwo) oraz relacje między bohaterami. Mało tego, uważam, że konstrukcja fabularna jest najlepsza ze wszystkich części, podobnie jak i zakończenie – tylko tutaj miałem wrażenie, że jest "pełne", nienaciągane, a przede wszystkim cholernie satysfakcjonujące. W całej tej smutnej opowieści jest drobna nutka optymizmu: gra jest niesamowicie tania. Za grosze możecie sprawdzić coś tak wyjątkowo dobrego. Warto dać szansę grze, gdyż to jak została potraktowana jest zwyczajnie niesprawiedliwe.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz