Kingdom Hearts III to sequel idealny* [XONE]



Długo musieliśmy czekać. To było bardzo przykre uczucie, ponieważ bardzo miło wspominam czasy, kiedy na porządku dziennym to seria Kingdom Hearts gościła na moich konsolach. Pomijając tą jedną abominację z roku 2002, zazwyczaj Sora i przyjaciele dostarczali mi przynamniej dobrych wrażeń. W latach 2007-2012 byłem wręcz maniakiem serii pochłaniając wszystko co się tylko da w obrębie tego uniwersum. Nie muszę więc chyba mówić jak bardzo cieszyłem się na trzecią część... na którą musiałem poczekać niemal całą dekadę. Przyznam szczerze, że w okolicach roku 2015 już wątpiłem, że kiedykolwiek dostaniemy zamknięcie sagi Xehanorta. Ale oto i jest. Całe na biało, Kingdom Hearts III. Sequel idealny. Na miarę roku 2010. Dlaczego? Przyjrzyjmy się.

Trójka to bezpośredni sequel do 2.8 – nawet scena początkowa jest dokładnie sceną końcową wymienionego ułamka. I przygoda bezpardonowo wkracza na pełne obroty już od razu. Szczerze współczuję wszystkim, którzy łudzą się, że cokolwiek zrozumieli z samych streszczeń na YT lub tych oficjalnych, które już są obecne w grze. Ale nawet jeśli grałeś we wszystkie części, Kingdom Hearts III nie bierze jeńców – jeżeli jakimś sposobem, o co nietrudno, nie pamiętasz pewnych szczegółów z poprzednich odsłon, w żaden sposób nie zostaną one i tak wytłumaczone. Musisz liczyć się z tym, że Nomura zakładał, że masz całą ścianę w fotografiach połączonych nitkami z wszystkimi wątkami i postaciami z tego uniwersum.


Jeśli po przeczytaniu tego akapitu stwierdziłeś/aś, że szkoda ci czasu na zagranie w coś czego nie zrozumiesz, spróbuj zapoznać się z moim artykułem tutaj jak najbardziej bezboleśnie nadrobić poprzednie części.

Z tego wielkiego bełkotu prawdopodobnie uda ci się wysupłać szczątkowe informacje o jakiś mistrzach. Na tym, przynajmniej przez pierwsze kilkanaście godzin, zdaje się skupiać fabuła zwieńczenia "trylogii". Sora ma za zadanie odnaleźć Mistrzów Keyblade'a, którzy zniknęli wiele lat temu. Dopiero dzięki nim będzie możliwe pokonanie starego Xehanorta. W związku z tym latamy po nieznanych nam światach i szukamy jakichkolwiek poszlak. Wydaje się proste. A że przy okazji po drodze dostaniemy jeszcze większą plątaninę i mieszaninę starych wątków, to nie powinno nikogo dziwić. W końcu to wielkie oczko w głowie reżysera.


Przejdźmy jednak do zwiedzania światów, coś czym Kingdom Hearts stało. A przynajmniej ja tak to odbierałem. Zawsze byłem bardzo ciekawy co to za nowy świat kryje się za klockowymi etapami Gummi Ship. Ile nowych postaci i pomysłów zobaczę, co tym razem mnie zaskoczy fabularnie – odkrywanie tego uniwersum było moim zdaniem jedną z najciekawszych rzeczy w tych nietuziknowych jRPGach. 

Tak też jest tym razem. Poza bardzo nielicznymi wyjątkami, na potrzeby fabularne, wszystkie lokacje są nowe. Każda z nich też jest inna – z Potworów i Spółki przeskakujemy do Krainy Lodu, a za chwilę zwiedzamy Coronę z Roszpunką (bardzo niefortunnie to brzmi w 2020 roku). Samych światów tym razem jest jedenaście i w jednym możemy spędzić od dwóch do nawet kilku godzin.


To jest ten moment, kiedy Kingdom Hearts III leży. Malownicze są te krainy. Osiągnięto poziom podobny do tego, który był pokazany już w remake'u trylogii Crasha – coś co spokojnie mogłoby już być animacją kinową. Ale level design zatrzymał się na drugiej części. Wszystko jest do bólu liniowe – korytarz z mniejszymi przeciwnikami, duży pokój z masą przeciwników, korytarz, duży pokój, korytarz... I nawet jeśli któreś z "pomieszczeń" jest szersze niż 5 metrów, to nadal mówimy tutaj o długiej poligonalnej mapie, na której nie ma nic do roboty. Próbowano nadrobić to różnego rodzaju zabawami geometrią – trochę pagórków, trochę lasów, dzięki czemu nie idziemy po płaskim terenie. Jednakże, u podstaw no nadal najbardziej podstawowy jak tylko może być projekt poziomów, jedynie z większą ilością ozdobnych obiektów na ekranie. Kojarzyło mi to się z platformówkami, które wychodziły na przełomie wieków.

Toy Box to świat, w którym jest inna struktura - jedno kolosalne pomieszczenie, z którego przechodzimy do mniejszych, które zakręcają ostatecznie i tak do tego dużego. Coś czego bym bardziej oczekiwał przy współczesnej grze, przynajmniej w odpowiednich rękach. Tymczasem, przez to, że Nomura za bardzo zafiksował się nawet na prowadzeniu fabuły znanego z drugiej części, Toy Box to ponowny przykład fatalnego designu podobnego jak Deep Jungle z pierwszej części. Nie żartuję – w obu tych grach miałem ochotę przerwać męczarnie już na jednym z pierwszych światów. 

Do tego nie spotkamy żadnej postaci z Final Fantasy! Spośród całej tej fatalnej konstrukcji, odrobinę wybija się Twilight Town. W miasteczku w końcu jest jakieś życie. Twórcy chyba chcieli z niego zrobić coś w rodzaju huba do relaksu przy minigrach, jak choćby gotowanie jedzenia. Problem w nich polegał na tym, że rzeczy które zdobywamy dzięki aktywnościom pobocznym, owszem, pomagają w głównym wątku, ale w żadnym wypadku nie są obligatoryjne do przejścia. W związku z tym, jeśli nie musiałem wrócić się do Twilight Town, nie robiłem nic z pobocznych zadań, bo nie miałem do tego żadnej motywacji. Mało tego, nawet kiedy już fabuła mnie tam zaprowadziła, nadal nie widziałem sensu w gotowaniu czy też szukaniu symboli Myszki Miki na ścianach.


Nie oczekiwałem od KHIII otwartego świata. To, że latamy od jednego do drugiego tworząc bardzo istotny i zauważalny podział, to moim zdaniem dobry pomysł. Ale same światy mogły być już bardziej otwarte. Coś tak jak wspomniany Toy Box, tylko, że lepiej zrobiony. Nie tak, że fabuła goni cię w punkt X i okazuje się, że trzeba się wrócić do punktu B, obok którego przed chwilą przechodziłeś. Przy okazji mordując setki Heartlessów po drodze. W ogóle patrząc nawet na miniaturkę mapy doskonale można przewidzieć gdzie i kiedy będzie się z kimś walczyć.

A nie oszukujmy się, zrobienie czegoś bardziej otwartego nie było niemożliwe technicznie na konsolach nawet poprzedniej generacji. I to niesamowicie kontrastuje z etapami pomiędzy wizytacją owych krain. Gummi Ship to teraz jedna wielka otwarta mapa. Gdzie polecimy, tam będziemy. W tym przypadku akurat średnio podoba mi się te rozwiązanie – coś co wcześniej było szybkim relaksem pomiędzy głównymi wątkami, teraz rozwleka się niemiłosiernie. Jeszcze nie daj Boże trafić na jakiś bossów w kosmosie. Któregoś razu prawie zasnąłem w jej trakcie.

System walki tak samo nie doczekał się żadnej głębszej rewolucji, ale nie powiem, żeby jakoś bardzo mnie to mierziło. W lewym dolnym rogu mamy listę komend, którą wykonujemy w czasie rzeczywistym. Do tego możemy ustawić kilka skrótów, nawet kilka schematów skrótów, żeby łatwiej dotrzeć do rzeczy głębiej schowanych. To jest jedyny sposób, żeby np. zażyć jakiegoś potionka w trakcie walki, jeżeli nie mamy już many na zaklęcia leczące. 


Dodano kilka specjalnych ataków (nie wiem jak je inaczej nazwać), które aktywują się po zaatakowaniu kilka razy Keyblade'em – każdy aktywuje inne. Nasz kluczomiecz wtedy zmienia formę i możemy siać jeszcze większe spustoszenie. Niektóre ataki wręcz dosłownie bombardują nas niezliczoną ilością partykli powodując jeszcze większy opad szczęki pod wpływem graficznych wodotrysków.

Niechaj na podsumowanie posłuży fakt, że (nadal) ogrywam KHIII dzięki xboxowemu Gamepassowi i cieszę się, że nie wydałem na tę grę swoich pieniędzy. Fakt, że ostatnio solidnie staniała, ale to też nie jest bez przyczyny. I nadal bym żałował wydanych pieniędzy, bo nie żadne z moich oczekiwań nie zostało praktycznie spełnione. Przynajmniej w pierwszej połowie gry. Tak, piszę tę recenzję po "zaledwie" dwudziestu godzinach gry. Zacząłem parę miesięcy temu. I nie chce mi się do niej wracać, nic a nic. Ograłem wszystkie poprzednie części i to jest jedyna, o której muszę w taki sposób powiedzieć. W związku z czym nadal nie mogę powiedzieć, czy chociaż finał jest satysfakcjonujący. Zdziwię się jeśli nie będzie. Chociaż cała ta gra zadziwia mnie w negatywnym sensie.

Ale przecież to moja wina. Ludzie ze Square Enix zrobili genialną grę, to moje oczekiwania były nierozsądnie zawyżone. Jeśli właśnie to sobie pomyślałeś, to po prostu nie mamy o czym dyskutować. Nie mniej nie zabraniam ci lubić tej gry.


Faktem jest, że przez te ostatnie lata wyczekiwania na zwieńczenie Sagi Xehanorta się dość mocno zestarzałem i jak teraz słucham tych jęków Sory o sercach, światłach i innych bzdurach to czuję lekkie zażenowanie. Mam wrażenie, że w trójce jest tego jeszcze więcej niż wcześniej. Aż zacząłem się zastanawiać jak kiedyś mogłem się w to wkręcić.

Kingdom Hearts III to podrasowane i poprawione pod wieloma względami Kingdom Hearts II. To mnie zawiodło. Po tylu latach i po tylu zmianach w technologii oczekiwałem czegoś więcej. Dlatego uważam, że premiera "trójki" by się sprawdziła dziesięć lat wcześniej. Bo czuć tutaj niemal na każdym kroku to, że jest to gra stworzona na rok 2010 i wówczas przedstawiona forma sprawdziłaby się. Ale premiera była prawie dekadę później. Kingdom Hearts III aż krzyczy "zobacz jestem poprawioną dwójką! Masz tutaj wszystko to co tam lubiłeś, i jeszcze troszkę więcej i jest ładniejsze!". Tym samym efekt ostateczny, poza oprawą audiowizualną jest przeciętny i nic dziwnego, że wiele osób ostatecznie tej odsłony nie polubiło. Szkoda, że tak świetna seria dostała tak kiepskie zakończenie.

Próbowałem skopiować screeny z Xboxa, ale za nic w świecie nie umiałem. Stąd screeny zapożyczone z khinsider.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz