A miało być tak pięknie... Dragon Ball Super: Future Trunks Saga



Do tej pory niemal wszystko co widziałem w Dragon Ball Super było w najlepszym przypadku złe. Trzeba mieć dar, żeby tak solidnie spieprzyć wszystko to, co budowano przez kilka lat oraz wspomnienia starych fanów. Ale twórcom anime się to udało. Future Trunks Saga miała być odkupieniem win, czymś pozytywnym w zalewie szajsu w uniwersum, powrotem do formy. No właśnie, chciałbym, aby to była prawda. Pamiętano o wielu rzeczach z DBZ, co mnie ponownie zaskakuje, bo nie zawsze zdaje się to być oczywiste. Ale, co jest oczywiste, ponownie popełniono masę błędów.

Przypominam tylko, że moje analizy DB Super mają spoilery i nie inaczej jest tym razem.

Powrót do przyszłości

Saga ta jest oczywiście kontynuacją poprzedniej, ale do tego dochodzi nam przyszłość Trunksa znana z Cell Saga z Dragon Ball Z. Pojawiło się nowe zagrożenie w postaci osoby wyglądając tak jak Son Goku. Trunks, pomimo swej wielkiej siły nie jest w stanie walczyć nawet jak równy z równym z domniemanym Saiyaninem. Zmuszony jest uciec do przyszłości prosić o pomoc zostawia w swojej linii czasu niedobitków ludzi oraz swoją miłość (?), Mai. Tak, tą Mai widoczną na grafice na górze, która była w gangu Pilafa.

O ile jestem w stanie zrozumieć motywację Trunksa do kolejnej podróży w przyszłość, nie rozumiem jego postępowania. Olał kompletnie dziewczynę zostawiając ją na ziemi, podczas gdy Goku Black mógł zrobić z nią cokolwiek, ale na pewno nic dobrego. Nawet troszkę się zdenerwował, ale tak tylko troszkę. Co ciekawe, nawet śmierci własnej matki tak nie przeżył, jak to, że Mai zemdlała. Swoją drogą – śmierć Bulmy z przyszłości była kompletnie bezsensowna i bez... jakiegokolwiek klimatu, uczuć, bez niczego. Bulma po prostu rozpłynęła się w rękach Blacka, a Trunks uciekł.


W międzyczasie w tzw. przeszłości Piccolo i Kuririn są wciągnięci w prace na polu, które muszą potraktować jako trening. Fajnie, ale kompletnie bez sensu. Faktycznie, Goku, takie treningi odbywaliście, ale byliście o 30 lat młodsi i kilkaset milionów jednostek słabsi. Teraz potraficie niszczyć planety palcem. Nic nie da żadnemu z was zbieranie kapusty na polu.

Ale Trunks ląduje w przeszłości, dostarcza notatki Bulmy Bulmie, ta odnajduje sposób na produkcję paliwa, żeby wrócić w przyszłość, przeszłość, przyszłość, przeszłość... Wcześniej dowiedzieliśmy się, że zbieranie energii trwa bardzo długo, nawet kilka lat, i to w jedną stronę. Teraz wystarczył jeden dzień, żeby naładować wehikuł czasu na podróż w dwie strony. I tak, niestety, będziemy widzieć kilka razy latanie w te i nazad, poważnie łamiąc prawo. I oczywiście Bulma też musi tam być...


Multiwersum po raz kolejny

W całą intrygę zostaje wciągnięty dziesiąty wszechświat, gdzie jest jeden Bóg Stworzenia, Gowasu. Trenuje on na przyszłego kolejnego boga jednego z Królów Światów tamtego świata, Zamasu (ten zielony na grafice na samej górze). Dzięki temu możemy przyjrzeć się nieco dokładniej codziennej pracy Kaioshinów, gdyż do tej pory nie było nam to dane. Wygląda na to, że oprócz obserwowania planet i oglądania telewizji, ich głównym zajęciem jest picie herbaty.


Okazuje się też, że Kaioshinowie mają pozwolenie na podróże w czasie dzięki pierścieniom czasu. Dowiadujemy się też, że przez właśnie takie podróże tworzą się kolejne alternatywne światy, ale w obrębie jednego wszechświata. Czyli jednak Trunks nie podróżował między różnymi wszechświatami, ale tylko w czasie.

Głównym złym okazuje się oczywiście Zamasu, który nie rozumie postępowania i bogów i ludzi i najlepiej pozbyć się wszystkich (tak, mamy tu kolejną rozkminę o tym jak ludzie sami siebie wyniszczają, są prymitywami, którzy nie potrafią się uczyć, itd). I nawet to mi się podoba. To nadal sztampa, ale jest to nieco inna sztampa od tych co mieliśmy w serii do tej pory, a do tego Smocze Kule odegrałby bardzo istotną rolę. Wróg nie chce władzy nad światem. Zamasu marzy o świecie idealnym, a że inni stoją w konflikcie z jego racjami, sam zaczyna błądzić w swoich celach. Ale chyba Akira już sam się pogubił w tych światach, czasach, światach alternatywnych i co tam jeszcze wymyślił.


Zamasu z teraźniejszości zmierzył się z Goku z teraźniejszości, co sprawiło, że zapragnął on  pozyskać jego silne ciało. Aby tego dokonać, zabił Gowasu, zebrał Super Smocze Kule, zamienił się z Goku ciałami, i wyruszył do przyszłości Trunksa, gdzie zabił tamtejszego Gowasu i zwerbował tamtejszego Zamasu do planu "zero ludzi". Tylko, że w teraźniejszości Whis cofnął czas o 3 minuty, żeby Beerus zniszczył Zamasu zapobiegając jego inwazji na Ziemię. W takim razie jaki Zamasu powędrował do przyszłości, dlaczego akurat do tej Trunksa i do siódmego wszechświata? Nie widać tutaj żadnego konkretnego motywu dla akurat takiego wyboru, a bardziej to wyglądało na przypadkową decyzję. I aż ciśnie się na usta "jaki ten świat mały".

Król wszystkiego

Gdzieś w środku tego całego zamieszania nadal są Whis i Beerus, którzy wiedzą jak poważnym przekroczeniem jest, a mimo to, pozwalają na te wszystkie podróże. Ale nie są też neutralni. Nie karcą i nie przeszkadzają bohaterom w podróżach w czasie, a nawet pomogli niszcząc Zamasu. Nie podoba mi się to, w jaki sposób obaj zaprzyjaźnili się z drużyną Z. Bo mają dobre jedzenie, Goku i Vegeta są silni – bez sensu, bez pomysłu. Wcześniej kiedy źli przechodzili na dobrą stronę, szła za tym inna motywacja, stawało się to prawie naturalne w wyniku zaistniałej sytuacji.


To samo tyczy się Króla Wszechrzeczy, który pragnie przyjaźni z Son Goku. Jakie to było głupie! Od tak po prostu, pan i władca całego istniejącego wszechświata wezwał zwykłego śmiertelnika, którego widział raz na oczy, żeby się z nim pobawić. I nawet dał mu przycisk (dosłownie, sam przycisk), który wzywa Króla od razu tam, gdzie jest jego właściciel. Zostało to dodane kompletnie na siłę i ponownie chyba z braku pomysłu na zakończenie sagi. Bo to właśnie Król Wszechświata zniszczył Zamasu i wszystko dookoła.

Powrót do formy? Nope.

Trzeba przyznać, że walki z Zamasu były niezłe... przez całe 5 minut, czyli tyle ile trwały faktycznie. Szkoda, bo było szybko i efektownie. W klimacie tych walk z DBZ, które pokochaliśmy w ubiegłym wieku. Była szansa na odkupienie win, ale niestety ponownie chyba zabrakło mądrych głów z pomysłami jak dalej pociągnąć ta walkę. Ciało Zamasu jest nieśmiertelne? Co z tego, skoro wystarczyłoby użyć na tyle potężnego ataku, aby zniszczyć go w całości – z czym żaden z Saiyan nie powinien mieć problemów. Ale oczywiście, należało robić z tego wielką dramę.


Gdy za drugim razem Goku i Vegeta uciekają z przyszłości do swojej teraźniejszości, Piccolo mówi, że tylko Mafuba będzie w stanie pokonać Zamasu. Czyli technika, która lata wcześniej uśmierciła Kamessenina próbującego pokonać Piccolo Daimao. Pamiętacie? Fajnie, że wraca się do takich smaczków, które już mogły zostać zapomniane przez zdecydowaną większość, ale tutaj też czuć było wepchnięcie na siłę. Goku nauczył się Mafuby przez jedną noc, trenując na żółwiu. Czy nie powinno go to zabić (i Goku i żółwia)? O ile jeszcze jestem w stanie zrozumieć to, że Saiyanin ma na tyle dużo energii, że nie stanowi ta technika dla niego większego zagrożenia... to jednak Umigame powinien wyzionąć ducha już za pierwszym razem. Co tylko pokazuje jak kretyńskim pomysłem było tutaj przypomnienie sobie o Mafubie.

Lepiej: Goku jednak nie mógł użyć Mafuby ponieważ był zajęty walką, ale Trunks nauczył się jej w 5 (słownie: pięć) minut! Zdolniacha, prawda? Te sytuacje za bardzo przypominają mi (złe) fanowskie twory, żeby móc się nimi cieszyć. Prawie identyczna sytuacja była w DB AF rysowanym przez Toyble (czyli Toyataro), kiedy ten główny złodupiec był na tyle silny, że w żaden sposób nie można było go pokonać, a co najwyżej zamknąć w czymś za pomocą podstępnej techniki. W AF był to Miecz Z, w Super dzbanek, a ostatecznie i tak nic z tego nie wyszło w obu przypadkach. Po raz kolejny widzę tutaj silną inspirację fanowskimi dziełami. Mistrzu, proszę, odejdź już na emeryturę.


Wiek Mai w przyszłości to jakiś żart. Według Trunksa są oni w podobnym wieku, co jest kompletnie nierealne, skoro - nie patrząc na żadne wikie - Mai była już dorosła w chwili pierwszego spotkania Son Goku, który miał wtedy 14 lat. Mai powinna mieć ponad pięćdziesiątkę w chwili gdy skumplowała się z Future Trunks... chyba, że również w przyszłości użyto kul do odmłodzenia gangu Pilafa. Ale dlaczego, po co i jak? O tym nikt nic nie mówił. No i czemu w ogóle Mai?

Ponownie, zabrakło tu odpowiedniej argumentacji za tym, że to akurat ta postać, a nie jakaś inna kompletnie losowa przeżyła. Nie pokazywano jej w ogóle do tej pory od momentu walki z Piccolo Daimao. Poza tym, że młodzi mają się ku sobie w teraźniejszości, nie ma najmniejszego sensu pokazywanie jej w przyszłości, tym bardziej, że nie była ona postacią niezbędną. Wręcz przeciwnie, ani razu nie odczułem, że Mai jest konieczna do przeżycia Trunksa w przyszłości. Nawet Bulma w jakiś sposób dodawała cokolwiek, choćby reperowała wehikuł. Mai była całkowicie zbędna.

Przez chwilę przeraziłem się, że również Trunks osiągnie poziom niebieskiego SSJ.

Wykorzystano tą sagę, aby w końcu wyjaśnić rozłączenie Goku i Vegety po scaleniu kolczykami Potara. Tylko co z tego – to kolejna rzecz, która została dopowiedziana na siłę. Kolczyki permanentnie działają tylko na bogów? Gdzie w tym sens? Sama idea fuzji kolczykami nigdy nie była zbyt mądra, no ale, czego ja wymagam. Przynajmniej nareszcie okazało się, że Whis jest opiekunem-aniołem Beerusa. Zabrakło mi tu jednak innych wyjaśnień. Kaioshin z 7 wszechświata nie ma żadnego imienia, w przeciwieństwie do wszystkich pozostałych do tej pory boskich istot. Poza tym, dlaczego w dziesiątym wszechświecie jest tylko jeden Kaioshin? W siódmym było ich pięciu, dopóki nie pokonał ich Buu. Czyli.. to samo spotkało wszechświat dziesiąty?

Szkoda też, że Zamasu, który jest Kaio, wygląda jakby od samego początku był Kaioshinem – w siódmym uniwersum obie te "klasy" znacząco się różnią. Ogólnie nie popisano się od strony designu. Bogowie z obu światów są do siebie na tyle podobni, że mogliby pochodzić z tego samego. Pojawiają się też złośliwe teorie, że teraz DB Super polega już tylko na zmianie kolorów włosów. Trudno się nie zgodzić.


W takich chwilach tęsknię za DBGT

Twórcy sami sobie stworzyli szansę na odkupienie win i naprawdę szajsu, jaki zrobili poprzednimi sagami. I solidnie tą szansę spartolili po całości. Pomysły, które zostały tutaj wprowadzone są po prostu głupie i w większości na siłę. Bohaterowie każdego dnia poruszają się wehikułem relacji teraźniejszość-przyszłość. Nie chce mi się nawet komentować tego, jak Trunks zrobił Genki-Damę za pomocą miecza. Walka? Łącznie kilka minut, ale podobnie jak w poprzednich sagach, czuć tu w ogóle jakiejkolwiek potęgi, zderzenia twój przeboskich mocy... nic. Nawet Vegetto się pojawił, a dzięki swej formie SSJ Blue powinien roznieść planetę stąpając po niej. Ale nie, w dodatku on również był na ekranie może na 5 minut. Fuzja się rozpadła, bo została zużyta energia... Serio? Komu takie banialuki są jeszcze wciskane?


Nawet ending popsuto. Piąty, rozpoczynający tą sagę był świetny. Kolorowy, wesoły, ze skoczną muzyką i w klimacie DB. Był genialny od strony nawet graficznej i wyróżniał się na tle pozostałych wszystkim. Zmieniono to na flaki z olejem i to dość dosłownie – kolejny bez charakteru, nostalgiczny obraz w którym wszyscy jedzą. Naprawdę. Piąty ending powinien być tym jedynym od samego początku serii.

Zapowiadało się dobrze. Srogo zawiodłem się na tej sadze, ale chyba oczekiwałem zbyt wiele. Niemal od samego początku Dragon Ball Super, nie moge uwierzyć, jak wiele złego zostało dodane do tego, co tej pory wiedzieliśmy. Chociaż seria Dragon Ball GT, też nie była genialna i miała masę błędów, nie było tego aż tyle i zwyczajnie miała jakiś sens. Grano na nostalgii, owszem, ale miała też najlepsze zakończenie do tej pory, podsumowywała czas spędzony z naszymi ulubionymi bohaterami i pokazała konsekwencje złych (i dobrych) decyzji, o których dowiedzieliśmy się jeszcze w trakcie DBZ. W Dragon Ball Super tego nie ma. Jest jeszcze kilka rzeczy, które można by było przeanalizować dogłębnie, ale nie ma to sensu, bo wpis wydłuży się o kolejnych kilka stron.

Dzięki Potara, Zamasu i Black łączą się w super potężnego boga z aureolą...

Jeśli macie wybór – nadrabiajcie DBS mangą. Fabuła jest oczywiście nadal ta sama, ale w przeciwieństwie do poprzednich serii, jest zupełnie inna od anime pod wieloma względami. Toyataro robi wszystko, aby tylko wybrnąć z tych głupot, które wymyślił Toriyama. Przedstawia wszystko po swojemu i całość ma więcej sensu, o dziwo. Co jednak lepsze, niektóre rzeczy są wyjaśnione w mandze, a w anime w ogóle o nich nie wspomniano. Jest np. przedstawiona walka pomiędzy Future Trunksem a Daburą, co w serialu kompletnie olano. No właśnie, może problemem jest silenie się na nową fabułę.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz