Dzień 23: Nadal nie umiem grać w Xenoblade Chronicles X [Wii U]

Niestety mam podobne odczucia.

Xenoblade Chronicles X jest za duże.

Nie sądziłem, że kiedykolwiek powiem tak o jakiejkolwiek grze, ale jednak. Xenoblade Chronicles X jest grą niespotykanie wielką. Ogrom opcji, miejsc i możliwości jest wręcz przytłaczający. Niestety tak jest od samego początku. Gra nie lituje się nad nami ani trochę i już od pierwszych chwil jesteśmy zasypani informacjami o rzeczach, o których nie mamy pojęcia, i owe informacje tego nie naprawiają. Ale właśnie, zacznijmy od początku.

XBX zaczyna się bardzo... nudno. W wyniku konfliktu między kosmitami, Ziemia została zniszczona. Przeżyła tylko garstka tych, którym udało się uciec specjalnymi statkami kosmicznymi. Jednym z nich jest White Whale, który to, przez wspomnianych wcześniej kosmitów, rozbił się na planecie Mira. Wiele ludzi jednak było zamkniętych w kapsułach i w wyniku nieszczęśliwego lądowania, spadło na planetę w zupełnie różnych i odległych miejscach. My, jako gracz, zaczynamy od utworzenia własnej postaci, która miała nieszczęście być w jednej z takich kapsuł. Odnajduje nas Elma, jedna z głównych bohaterek. Rekrutuje nas w szranki i możemy zaczynać poszukiwania pozostałych ocalałych. Oczywiście już po kilkunastu godzinach* gry wychodzi na jaw, że intryga z kosmicznym konfliktem trwa nadal. Ludzie nadal nie mogą spać spokojnie, ponieważ kosmici nadal chcą ich wybić co do jednego.

Ale zaraz, jak to Elma główną bohaterką? To jest właśnie jedna z pierwszych rzeczy jaką dostrzegamy już po kilku godzinach* gry. Nasz bohater, którego tak bardzo mogliśmy edytować, jest niemową z amnezją. W kreatorze mogliśmy nawet wybrać jego głos, co ucieszyło mnie niezmiernie. Pierwsze co przyszło mi na myśl to Komandor Shepard. Niestety, z bólem serca przyznaję, że dostaliśmy tu imitację Linka z The Legend of Zelda, aniżeli międzygalaktycznego bohatera. I nie zrozumcie mnie źle – nie mam nic do protagonisty w zielonej tunice, a niemalże wszystkie części z serii uwielbiam. Negatywne wrażenie powoduje niedorzeczność sytuacji. Nasz bohater nie wydobywa z siebie ani słowa, oprócz okrzyków "bitewnych", mimo wszystko co chwilę jest pytany o zdanie. Wtedy my, jako gracz, wybieramy jedną z kilku odpowiedzi do wyboru. Link kiwnie głową, zrobi grymas, uśmiechnie się, jak to on. I tyle. Rozmowa potoczy się delikatnie inaczej, ale nie zmieni to niczego.

Grafika promocyjna.

A postaci mamy całą plejadę. Nadal, wpływamy na relacje między nimi, a limit grywalnych naraz w drużynie zwiększono do 4. To tyle co nic, ponieważ wszystkich grywalnych bohaterów w grze też jest kilkunastu. Nie uważam, żeby był to zabieg specjalnie dobry – przez to tak naprawdę, żadnego z nich nie poznajemy tak jak w poprzedniczce. Niektórzy są wyjątkowo irytujący, a w misjach fabularnych (przynajmniej póki co) są wymagane tylko dwie najbliższe przyjaciółki: wspomniana wcześniej Elma oraz Lin. Ta druga jest genialnym dzieckiem-inżynierem. Trzynastolatka lubi gotować oraz ma specyficzne poczucie humoru.

Wspominając o towarzyszach nie można przemilczeć Tatsu. Jest to idealny przykład irytującego bachora. Denerwuje na każdym kroku. Niestety, zabierając ze sobą do drużyny Lin, musimy zabrać też jego. Tatsu jest Noponem, czyli pochodzi z rasy zamieszkałej Mirę. W pierwszym Xenoblade bardzo lubiłem tę rasę. Mało tego, Riki, był niemal cały czas w mojej drużynie ze względu na bardzo wysokie statystki. Tutaj, jedyna pomoc, jakiej uświadczymy od Tatsu to świecąca kula, która pokazuje nam kierunek, w którym mamy podążać, aby wypełnić questa. Chociaż biega za nami, nie walczy ani przez moment. I bardzo irytuje. Do tej pory chyba jeszcze nie uświadczyłem cutscenki, żeby Tatsu nikogo nie denerwował. A tak poza tym jest bardzo irytujący.

To co gra robi dobrze niemal od początku to otwarcie świata na przygodę/rzeźnię. Już od pierwszych godzin* sprawa jest jasna – chodzimy gdzie chcemy i ile chcemy. Możemy godzinami* nie ruszać misji fabularnych, a tylko expić, farmić, killhim, szukać, grzebać, odkrywać... Jedyną przeszkodą mogą być groźne stwory czyhające na nasze życie. I jest to zupełnie normalne. Bardzo przemyślana sprawa, że w pewnych regionach są potwory, które nie stanowa dla nas większego zagrożenia, ale wystarczy pójśc kilka kilometrów dalej, aby ta sama rodzina była już kilkanaście leveli silniejsza. Zupełnie jak na obcych dla nas terenach. 

Kontynentów do zwiedzania jest pięć. Do tej pory odkryłem zaledwie zalążek trzech z nich, ale coś czuję, że moje początkowe obawy się spełnią. Mamy TYLKO pięć regionów do odkrycia. Mam tu oczywiście na myśli różnorodność. Twórcy starali się urozmaicać teren jak tylko mogli, ale mieli dość naturalne ograniczenia, które narzucili sami sobie – kontynent. Choćby nie wiem co, nadal będzie i fauna i flora mówiła mi o tym z każdej możliwej strony. Dla porównania w części na Wii mieliśmy prawie 20 zupełnie różnych od siebie regionów. Wolałbym zwiedzać mniejsze i ciekawsze tereny.

Mimo to, jest jeszcze wiele rzeczy, na które można i myślę, że nawet trzeba narzekać. Muzyka nie jest już tak magiczna i zróżnicowana. Wspomniany wcześniej zasyp informacji. Wymuszone funkcje sieciowe. Bardzo nieintuicyjny interfejs – nieczytelne i małe fonty oraz przesadne skomplikowanie z wieloma opcjami. Wiele informacji jest również ukrytych pod ikonkami i tylko nasze doświadczenia pomogą w ich rozszyfrowaniu (i instrukcja). Dopiero ostatnio dowiedziałem się jak używać coś takiego jak Soul Voices, a mimo to, niespecjalnie wiem co mi to daje. Brak wyjaśnień do niemal wszystkiego (nie obędzie się bez powracania do instrukcji co jakiś czas). Podam również przykład – od początku możemy upgradować nasz ekwipunek, ale gra nie kwapi się z powiedzeniem nam tego (albo umknęło mi to w natłoku mniej przydatnych informacji). Wymuszone funkcje sieciowe, które i tak co jakiś czas wysiadają (rozłączanie z serwerem), co jeszcze dodatkowo zniechęca do ich sprawdzania. Mamy również kilka klas do wyboru, a także frakcji, za które dostajemy dodatkowe punkty, które... Xenoblade Chronicles X zdecydowanie przegina ze swoimi rozmiarami. Dobrze, że walka przebiega prawie identycznie jak w poprzedniczce.

Mogliście dostać sprzeczne sygnały odnośnie natłoku informacji. Z jednej strony narzekam, że jest ich za mało, za chwilę mówię, że za dużo. Niestety, ta produkcja taka jest. Na początku mamy ogrom informacji do przyswojenia odnośnie planety, ludzi, frakcji, klas. Wszystko to jednak jest opowiadane bardzo powierzchownie. Jeśli chcemy więcej, musimy zajrzeć do elektrycznej instrukcji.

"Pierwsze" wrażenia są bardzo... mieszane. Gra ma wady i nie zachwyca, w przeciwieństwie do poprzedniczki. Xenoblade Chornicles X nie zaczyna się z "kopniakiem", tylko wielką nudą i nieprzyswajanymi informacjami, jak na pierwsze godziny gry. Zdecydowanie mniejsze zróżnicowanie świata, muzyka, nieco płytsza fabuła... Wszystko zdaje się być słabsze. I bardzo lubię gry z eksploracją terenu, myślę, że tutaj jednak twórcy się trochę zapędzili. W wersji na Wii ciągle na przód pchała nas historia. Tutaj nie ma czegoś takiego. Może tak być (i będzie przez spory czas), że nie będziemy mieli do roboty nic fabularnego. Na misje główne musimy sobie "zasłużyć" odkrywaniem terenu i wypełnianiem misji pobocznych. Jeśli jednak nie zmusisz się do tego, prawdopodobnie rzucisz grę już po 20 godzinach*.

Ale no cóż. Zobaczymy, co będzie dalej. Jeszcze tylko jakieś 10 godzin i powinienem zdobyć swojego pierwszego Skella, czyli coś ala Megazorda z Power Rangers. Innymi słowy robot widoczny na grafikach promocyjnych oraz okładce. A później już tylko kilka miesięcy na przejście reszty.

*Jakkolwiek niedorzecznie to brzmi, jedyna słuszna miara czasowa w tej grze to właśnie godziny. O ile w innych RPGach spokojnie można byłoby gwiazdki zamieniać na minuty, tak tutaj nie ma to sensu. Naprawdę potrzebujemy kilku godzin, aby odkryć pierwsze misje i kilkudziesięciu aby dostać własnego Skella. Niestety, ta gra jest niedorzecznych rozmiarów.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz