Xenoblade Chronicles X dwa lata później


Dwa lata temu oprócz oficjalnego startu tego prywatnego kącika, gdzie wypisuję te wszystkie swoje wypociny, pojawiła się gra, którą jarałem się niesamowicie. Swego czasu hype osiągnął taki poziom, że walnąłem pięścią w stół i powiedziałem "kupuję Wii U dla tej gry". Mowa oczywiście o Xenoblade Chronicles X (no i wiadomka, że Rayman Legends był równie ważny w podjęciu decyzji). Tak, to nie Zelda (o której wtedy i tak nic nie było wiadomo), ani Mario Kart 8 kazały wyskubać mi ostatnie zaskórniaki, tylko godny następca niespodziewanie dobrego kolosa z Wii.

I jeśli jesteście ze mną od dwóch lat, wiecie, że mocno się zawiodłem. Jeśli nie jesteście, to od razu mówię wam, że ku mojemu zdziwieniu mocno się zawiodłem.

Bardzo przykro mi było jak tak patrzyłem na kompletnie bezpłciowego (pod kątem charakteru) bohatera. Nopony stały się zwykłymi maskotkami na poziomie Jar-Jar Binksa animu style, muzyka już nie była magiczna a wręcz dziwaczna, wszystko stało się jakieś takie mdłe, bez kolorów, a co najgorsze na siłę rozciągnięte. Jak ktoś się pytał o Xenoblade Chronicles X, bo było zaskakująco dużo osób, które rozważały zakup konsoli właśnie dla tej produkcji, zawsze odradzałem grania w to, a polecałem najpierw spróbować znacznie ciekawszą część pierwszą.

Długo się szamotałem we własnych myślach na temat najnowszego dzieła Monolith Soft, ale jak już odpadłem od kolejnej godziny wymuszonej eksploracji, co było około rozdziału piątego, powiedziałem sobie, że wrócę do tej gry kiedyś tam później.


I faktycznie tak było, że po jakimś czasie gorące odczucia ostygły, wszystko w głowie się uporządkowało, a ja naprawdę rozważałem powrót na planetę Mira. Pragnienie powrotu narastało we mnie przez kilka ostatnich miesięcy, aż w końcu garnuszek wrzątku przelał się w grudniu A.D. 2017.

Obawiałem się tego powrotu, ponieważ Xenoblade Chronicles X jest grą niesamowicie dużą i w wielu momentach niepotrzebnie skomplikowaną. Wiedziałem też, że od nowa w to nigdy nie zagram, bo prędzej się załamię musząc po raz kolejny eksplorować zieloną planetę. Tą szczątkową do tej pory fabułę mniej więcej pamiętałem, zdecydowałem więc, że to najwyższy czas zakończyć leczenie.

Coś niespotykanego. Jestem jak nowo narodzony.
Albo przynajmniej sama gra.

Nie było łatwo. Początek był niesamowicie chaotyczny. Nie widziałem gdzie jestem i dlaczego akurat tutaj skończyłem, loga z poprzednich wydarzeń nie ma (albo nie wiem o jego istnieniu), walki musiałem nauczyć się prawie od nowa, podobnie jak i nieintuicyjnego i niesamowicie źle zaprojektowanego interfejsu. Ale potrwało to... 8 minut, a już po kilkunastu w głowie miałem tylko jedną myśl – ależ dobrze mi się w to gra.


Trudno powiedzieć, czy to kwestia odpowiedniego nastawienia, bo nie nastawiałem się już teraz na nic. Bardziej obstawiałbym słabo zaprojektowane pierwsze 30h gry (nadal brzmi to durnie, ale Xeno takie są). Po tym czasie, jak się okazuje, już nie muszę specjalnie grindować nie wiadomo ile, odkrywać terenu uciekając przed Tyrantami i wyrywając sobie włosy z głowy. Po kilku następnych godzinach mogłem już starać się o licencję na Skella, a jeszcze chwilę później faktycznie już nim popylałem po planecie.

Pamiętam swój zawód muzyką, najpierw w trakcie próbowania nahajpowania się nią jeszcze przed anglojęzyczną premierą, później już w trakcie gry. Z czasem mówiłem sobie (i innym), że nie jest gorsza, jest po prostu inna, tak jak cała gra. Przez ten długi czas odpoczynku sam naprawdę doszedłem do takich wniosków, że to kolejny, znacznie dojrzalszy punkt programu, który idealnie odnalazł się w tej odsłonie. Tak, uważam, że remiksujący sam siebie Sawano tutaj odwalił kawał dobrej roboty i stworzył muzykę pasującą do całokształtu. Nie przeszkadza mi wokal w trakcie walk, mało "kolorowa" muzyka i te mechaniczno-techniczne (?) dźwięki.

Z przyjemnością odkrywam kolejne tereny Miry. Podziwiam level design i niesamowicie kreatywne projekty bestii łażących lub latających dookoła mnie. Dostrzegam pewną zależność między fauną a florą, a kiedy mam możliwość przyglądam się i analizuję "dlaczego tutaj jest tak, a nie inaczej". Ostatnio podobne odczucia miałem przy okazji Breath of The Wild (wtedy przypatrywałem sie architekturze) oraz... Xenoblade Chronicles na Wii właśnie. Nagle eksploracja w XCX zaczęła mi sprawiać niemalże taką samą radość jak w poprzedniku. Nawet Tatsu mnie jako tako rozbawił parę razy.


Zamiast tego w oczy zaczęły kłuć inne rzeczy. Denerwujące stały się doczytujące elementy przed oczami. Wcześniej też były, ale aż tak nie zwróciłem na nie uwagi i nie przeszkadzały. Wiem, że w grze takiego kalibru w kolaboracji z taką konsolą, doczytujące się modele i tekstury były nie do uniknięcia. Brakuje też dowolności eksploracji i interakcji ze światem jaką pokazała wspomniana Breath of the Wild. Nie raz aż się prosi, żeby wykorzystać któryś z elementów otoczenia, żeby zrobić coś innego. Albo żeby chociaż wspiąć się po skale.

Nadal boli konstrukcja misji fabularnych, bo twórcy ewidetnie starali się być tutaj kutasami jak tylko się da. W misji fabularnej na 30 level, wyskakuje Tyrant na 40 i to na głównej i jedynej drodze do celu. Szło łatwo przez całą misję? No to masz bossa, który wytrze tobą podłogę. Ale najsmutniejsze jest wyrzucenie fabuły na dalszy plan, przez co stała się wręcz znikoma, a pogłębianie lore i różnych wydarzeń zostawiono misjom pobocznym. Wiem, że fabuła poprzednika też nie była zbyt widoczna, ale było ją czuć dookoła. Tutaj, niestety, niezbyt. I ubolewam nad tym aspektem tym bardziej, że to co tam majaczy "za horyzontem" sugeruje grubą rozkminę.

Minęło kolejnych 25 godzin i póki co nie chcę przestać. Taka długa przerwa zrobiła dużo dobrego w odbiorze niegdyś nahajpowanej przeze mnie gry. Nie myślałem, że to powiem, ale cieszę się z wcześniejszego hajpu oraz z tego, że jeszcze poznaję tę produkcję. Jestem dumny, że nie poddałem się i dałem jej drugą szansę. Jest szansa, że i Xenoblade Chronicles X na Wii U ukończę.

I'm really feeling it!

Screeny zaczerpnięte z gamefaqs.com

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz