Jeśli Rayman Legends, to tylko na Wii U


Od ponad 10 lat wszyscy czekają na "normalną" kontynuację Raymana 3, co chyba nie jest wielką tajemnicą. Krzyczymy, błagamy, ale nic z tego. Ubisoft jest nieugięty i nie chce ciągnąć wątku z Mroklumami. Popierdółkowatego sequela dostali tylko posiadacze GBA, a i tak prawie w całości był kalką wydarzeń z Hoodlum Havoc. Przez Kórliki Rayman zginął w odmętach archiwów innych tytułów. Ale w 2011 roku dostaliśmy Rayman: Origins, który swoim gameplayem w pewnym stopniu powrócił do klasyki gatunku. Jak się okazało, gracze świetnie się bawili, a i sprzedaż nie zawiodła magików Ubi. W 2013 roku na rynku pojawił się sequel...

Rayman Legends pierwotnie miał być tylko na Wii U, ale przestraszeni mizerną sprzedażą konsoli Francuzi postanowili opóźnić datę premiery i wydać grę również na stacjonarki konkurencji i komputery. Na szczęście nie wpłynęło to wyjątkowo źle na jakość produkcji wersji na moją ulubioną konsolę i nadal uznaję ją za najlepszy tytuł dostępny na Wii U z lokalnym multiplayerem. Rayman Legends to typowy przykład dobrego sequela z zachowaną złotą zasadą – więcej, ładniej, lepiej. Jeśli dobrze bawiłeś się przy Rayman Origins, to Legends dostarczy Ci jeszcze więcej frajdy.


Wszystko dla zemsty

Fabuła jest podobnie bezsensowna i wręcz znikoma, ale pamiętajmy, że to tylko platformówka 2D, która ma bawić na imprezach. I to wychodzi jej znakomicie. Po stuletniej drzemce bohaterowie muszą uratować świat przed złym Teensienem, który przetrwał poprzednią porażkę, i uratować tych dobrych wielkonosych mądrali.

W grze jest sześć przeróżnych i kolorowych światów, ale zostały one zaprezentowane jako obrazy w galerii sztuki. Portal, który jest drzwiami do wszystkich placówek to jedna wielka galeria sztuki, ale nie tylko światy tam się znajdują. Wskakując do obrazów zmienimy również postać, których teraz jest aż 37 (!!). Odnajdziemy tam również malowidło ze światami z Rayman Origins! Jeśli nigdy jej nie nadrobiłeś, masz okazję zrobić to grając tylko w Legends. Co prawda nie jest to kalka 1:1, ani nic w rodzaju "VC", jakie mieliśmy np. w grach Super Mario Advance. Bardziej przypomina to rozwiązanie znane z Worms: Ultimate Mayhem. Na nowszy silnik przeniesiono rundy ze starszej odsłony. Częściowo też zniknęła stamtąd fabuła. Nadal zmierzymy się ze starymi bossami, ale nie uwolnimy już wróżek.

W nagrodę za wykopanie złych Teensienów na planetę diabełków usłyszymy ciekawą aranżację motywu gry...

Co jednak nie zmienia faktu, że gra jest ogromna. Wszystkich Teensienów do uwolnienia jest ponad 700, a lumsów można zdobyć nawet milion. Światy składają się z wielu plansz, a jeśli chcecie odblokować wszystko, szykujcie się na kilkadziesiąt godzin gry. Przeszedłem Rayman Legends w kilkanaście godzin, widziałem napisy końcowe, a nawet połowy klatek nie rozbiłem. Replayability jest tu kolosalne.

Po co psuć coś, co działa...

Od strony graficznej Legends to podrasowany Origins. Bohaterowie nie są już komiksowy flatem. Dodano im gradienty i wypuklenia. To samo tyczy się samych światów. Kolorowe są jeszcze barwniejsze, wypuklejsze, dynamiczniejsze, po prostu żywsze. Walki z bossami również są ciekawsze i bardziej wymagające. Zrobione ze znacznie większym rozmachem, nie raz będziemy uciekać czym prędzej przed wielką paszczą Smoka, gdzie jeden błąd zmusi nas do powtórzenia poziomu.

Muzyka natomiast nie jest rozwinięciem poprzedniego soundtracku, ale czymś zupełnie nowym. Utwory, które usłyszymy, nadal nas śmieszą ze względu na dopasowaną sytuację, ale znacznie więcej teraz jest tu trąbek, basów, czyli muzyki typowej dla kreskówek sprzed ponad 50 lat. I nadaje to genialnego klimatu.


Pamiętacie uciekający skarb w Origins? Poziomy te były zawsze bardzo efektowne ze względu na szybkość akcji – należy tylko biec, wyczuwając skoki z odpowiednią siłą, zaś cała reszta dookoła działa się za nas. W Legends zastąpiono takie etapy czymś jeszcze lepszym – poziomami muzycznymi. Zasady są podobne, wystarczy zasuwać na złamanie karku przez cały poziom. Otoczenie jednak rozpada się, zmienia i tworzy rytm muzyczny, do którego nasz bieg musi być dostosowany. Niesamowicie efektowne, jeśli uda się przejść taki poziom za pierwszym razem. Polecam spróbować. Albo przynajmniej sprawdzić na YouTube.

Prawo Murfiego

Rayman Legends na Wii U to wersja wyjątkowa ze względu na pomysłowe i najlepiej wykorzystane możliwości Gamepada ze wszystkich gier na rynku. No, może oprócz Pikmina 3. Właśnie po nich czuć, że Rayman Legends powstał pierwotnie specjalnie z myślą o konsoli Nintendo. W trakcie zabawy z co najmniej dwoma graczami sprawia to, że frajda jaką dostajemy nie jest do powtórzenia przez inne tytuły. Tyle kłótni przez niezgraną współpracę nawet Mario Kart nie powoduje. Niestety zabawa z Murfim jest przednia tylko w przypadku multiplayera. Grając w pojedynkę gracz steruje muchą na ekranie dotykowym, zaś komputer przejmuje rolę postaci na telewizorze. Nie jest to rozwiązanie idealne, ale działa lepiej niż automatyczny Murfy na innych sprzętach.


Wersja na Nintendo Wii U jest najtrudniejsza do zdobycia, ale nadal możliwa i nadal nie kosztuje to chorych pieniędzy. Polecam zapoznać się właśnie z tą wersją przed innymi, a najlepiej tylko z nią. Możliwość sterowania Murfym na ekranie dotykowym to frajda nie do opisania. Patrzę na całą sytuację też z nieco innej strony. To właśnie Rayman Legends był pierwszą grą jaką sprawdziłem na Wii U jeszcze na długo przed zakupem konsoli. Już wtedy wiedziałem, że będzie to moja pierwsza gra na ten sprzęt. Tak też się stało.

Stworzony z pasji

Jeśli wywalimy nieszczęsne Rabbidsy z listy gier, Rayman Legends to oprócz pierwszej części na PlayStation, najlepiej sprzedany Rayman. Moim zdaniem to również najlepsza dwuwymiarowa odsłona serii do tej pory. Kiedykolwiek pomyślę o jakimś tytule Michaela Ancela, nie mogę się nadziwić jak dobry jest to tytuł. Pomijając uszate wyjątki, projektant ten ma głowę na karku, przemyca w swoich grach mnóstwo dobrych rozwiązań i zaskakujących pomysłów. W jego grach czuć magię i pasję. Wychowany na tego typu platformówkach, cieszę się jak dziecko widząc w jak świetnej formie jest mój bohater dzieciństwa.

Gdybym naprawdę miał się do czegoś przyczepić do kwestie organizacyjne w serii. Nie wiem już jak do końca traktować chronologię gier. We wczesnych założeniach Origins miał być w głównej serii jeszcze przed jedynką wyjaśniającą spotkanie bohaterów. W praktyce nazwa nawiązywała tylko do dwuwymiarowego gameplayu. Czym w takim razie jest Legends? Myślę, że zaczął się tu tworzyć świat zupełnie odrębny od tego, jaki pamiętam sprzed 15 lat. Czy to źle, niech każdy zadecyduje sam.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz