Grafika promocyjna gry The Legend of Zelda: Spirit Tracks. |
W oczekiwaniu na Breath of the Wild wspominam kolejną, niedocenioną część serii, przez jakiś czas nielubianą również przeze mnie, i tak sobie myślę – kiedyś fani serii mieli lepiej. Kolejne części The Legend of Zelda wychodziły jedna za drugą, w dodatku nie musieli się martwić o ich jakość. Zaledwie dwa lata od premiery Phantom Hourglass, właśnie ta część dostała swojego sequela, Spirit Tracks. Jeżeli teraz chciałbym wspomnieć poprzednią odsłonę serii, musiałbym cofnąć się w czasie o 5 lat do "kontrowersyjnego" Skyward Sworda. W świecie serii posucha, mamy jednak co wspominać...
Nowe Hyrule
Od Phantom Hourglass zdążyło minąć sto lat. Ludzie odkryli nowy ląd, który został nazwane Nowym Hyrule. Jednak, znajdziemy tutaj znanych nam bohaterów. Główny bohater to ponownie Link w zielonym kubraczku, dzieciak, który ma bohaterstwo we krwi. Teraz jest to o tyle dosłowne, ponieważ protagonista jest wnukiem głównego bohatera ze wspomnianego prequela. Powraca również Niko. Jako już podstarzały człowiek sprawuje opiekę nad młodym herosem oraz służy nabytą mądrością. Kolejną znaną nam osobą będzie nie kto inny jak tytułowa księżniczka, Zelda. I nareszcie nie jest to postać tylko i wyłącznie legendarna, tytułowa. Tym razem będzie nam ona towarzysz przez większą część podróży, jako pomocnik. W Spirit Tracks Zelda zostaje pozbawiona ciała i porusza się z nami tylko jako zjawa. Duch księżniczki będzie najbardziej pomocnym towarzyszem ze wszystkich części.Będziemy musieli z nią ściśle współpracować, aby rozwiązać te najtrudniejsze zagadki, których tym razem nie brakuje. Współpraca ta jednak wygląda zupełnie inaczej niż kiedykolwiek dotychczas. Aby skorzystać z pomocy Zeldy, musimy zamknąć ją w zbroi jednego z opętanych rycerzy. Kiedy już to zrobimy, z powodzeniem możemy sterować księżniczką za pomocą ekranu dotykowego. Nie zapinajmy jednak, mimo iż w wielkiej ciężkiej zbroi, mentalnie to wciąż delikatna Zelda, która boi się myszy. Naszym głównym zadaniem w całej grze przywrócenie księżniczce jej dawnej postaci, przy okazji, oczywiście, ratując świat przed zagładą.
Rewolucja przemysłowa znanych elementów
Zapomnijcie o dowolnej eksploracji pieszo, na koniu lub łodzią. W Spirit Tracks zwiedzamy świat lokomotywą. Oznacza to, że nasza trasa jest odgórnie określona przez tory, a to oznacza, że nie mamy możliwości wolnego poruszania się po mapie. Właśnie te ograniczenie najbardziej podzieliło fanów serii. Moim zdaniem jednak, takie zwiedzanie okazało się być naprawdę przyjemne. Klimatyczna muzyczka wpada w ucho, dodatkowo możemy „ciągać za sznurek” i trąbić charakterystycznym sygnałem dla lokomotywy. Sami musimy przestawiać zwrotnice, a nawet zatrzymywać na stacjach pociąg, aby móc z niego wysiąść. Tak ograniczone możliwości podróżowania urozmaicono nam innymi atrakcjami, np. "zbieraniem królików", a i lokacji do których możemy zawitać jest więcej niż w poprzedniczce.Swoją drogą, takie rozwiązanie świadczy o postępie technologicznym w uniwersum na tej osi czasu. Gdybyśmy dostali sequela Spirit Tracks, może mielibyśmy broń palną?
W związku z tym, że jest to sequel PH, w dodatku na tę samą konsolę, gameplay jest identyczny, z drobnymi poprawkami. Sterujemy Linkiem za pomocą stylusa na ekranie dotykowym. Zwiedzamy świat, aby zdobyć dodatkowe fragmenty mapy. Sterujemy tylko i wyłącznie za pomocą dolnego ekranu, a jedna ze świątyń to wieża, do której musimy wracać po każdej poprzedniej. Cieszy mnie jednak fakt, że tym razem zagadki są naprawdę wymagające i zrobione w taki sposób, że towarzystwo Zeldy nie sprawia wrażenia dodanego na siłę. Podobnie jak to było w Phantom Hourglass, tutaj również możemy modyfikować nasz pojazd. Odnajdziemy mnóstwo części, i ponownie im bardziej kompletny skład, tym nasz sprzęt staje się bardziej odporny. Podobnie z oprawą wizualną – twórcy zostali przy cell-shadingu, stąd projekty postaci i ich stylistyka będzie znana starym wyjadaczom.
Muzyka w serii była od zawsze bardzo ważna. Były części, że to właśnie wokół instrumentów muzycznych kręciła się cała fabuła. Były też części, gdzie mieliśmy dowolność w graniu pieśni tym przedmiotem. Spirit Tracks plasuje się gdzieś po środku tego zestawienia. Tutaj zagramy na Spirit Flute, zainspirowany tzw. Fletnia Pana z prawdziwego życia. Aby wydobyć z nich dźwięk trzeba w odpowiedni sposób dmuchnąć w którąś z rurek przy okazji zasłaniając równie odpowiednie dziurki na wierzchu. Każda z rurek wydaje inny dźwięk. Dokładnie tak samo możemy to niemal dosłownie przeżyć w tej odsłonie Zeldy. Ekran dotykowy pozwala na „trzymanie” fletu, zaś mikrofon na wydobywanie odpowiednich dźwięków. Dmuchając musimy pamiętać o jednoczesnym przesuwaniu instrumentu, tak, aby zagrać konkretną melodię. Liczy się tu również tempo zagranego dźwięku. Zrób coś źle, a pieśń się nie uda. Niezły refleks i wyczucie jest tutaj wymagane. Lub po prostu szczęście. Ocarina of Time odeszła do lamusa. Żadna inna gra do tej pory nie pozwoliła nam tak bezpośrednio uczestniczyć w graniu na instrumentach.
Więcej, ładniej, lepiej
Lubię wspominać The Legend of Zelda: Spirit Tracks. Na początku jej kompletnie nie doceniłem, ale jednak była to gra unikatowa i inna, świeża, a dzisiaj jest dość rzadka. Dlatego polecam sprawdzić wersję cyfrową na Nintendo Wii U. Jeśli spodobało Ci się Phantom Hourglass, również ST powinno do Ciebie trafić. Ponownie wykorzystywane są w pełni bajery, jakie daje nam do dyspozycji Nintendo DS – ekran dotykowy i mikrofon. Nie zabrakło tu również multiplayera znanego z PH, niestety tym razem bez Wi-Fi. Pomimo niecodziennego pomysłu z poruszaniem się lokomotywą, to naprawdę dobra gra i dobra Zelda. IGN nagrodził ST dając jej tytuł najlepszej na Gamescomie 2009. Cieszę się, że Eiji Aonuma uparcie stał przy swoim i wdrożył pociąg do gry, bo dało to coś zupełnie nowego i otworzyło nowe "tory" dla tej osi czasy.Szczerze powiedziawszy nie pogniewałbym się, gdyby kolejna część kontynuowała tę oś czasu. Mam nadzieję, że z czasem się tego doczekam. Rewolucja przemysłowa ma mnóstwo potencjału. Spirit Tracks udowodniło, że da się zrobić to dobrze. Jakby to mogło wyglądać, Link z pistoletem? Może trochę dojrzałego steampunka? Ciągle jesteśmy karmieni japońską wizją średniowiecznego fantasy, mimo tego, że wydarzenia w serii dzielą setki lat. Zupełnie, jakby czas się zatrzymał. Potencjalna kontynuacja ST mogłaby być tym, czego seria potrzebuje.... Zaraz po Breath of the Wild.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz