Powrót do przeszłości: PlayStation Portable


Drogi czytelniku, chciałbym przedstawić Ci notkę, której... kompletnie nie planowałem. Około dwa tygodnie temu dokonałem niespodziewanego zakupu, którego mimo wszystko nie żałuję. Mowa oczywiście o PlayStation Portable. Ten powrót do przeszłości jest dla mnie zaskoczeniem większym, niż początkowy gigantyczny sukces Pokemon GO i pozytywne zaskoczenie Zigguratem razem wzięte. Nie będzie to jednak wpis wspominkowy dlatego, że mam do czynienia z konsolą retro. PSP było dla mnie przeszłością oraz sprzętem, dzięki któremu sporo zawdzięczam. Oto felieton o przemijaniu, starych grach, sukcesach i porażkach.

Swoje pierwsze PSP kupiłem około roku 2010, ale na chwilę obecną nie jestem w stanie przytoczyć dokładnej daty. Pamiętam tyle, że byłem jeszcze uczniem i potrafiłem maniaczyć w różne gry i maksować ile wlezie, stąd nieraz konsolka była ze mną w szkole (oczywiście podobna sytuacja miała miejsce z Nintendo DS i nieraz było blisko kłopotów). Jako, że wtedy moja styczność z konsolami Sony ograniczała się do sporadycznego grania na nieswoim PS1 oraz nieco więcej w pojedyncze tytuły na swoim PS2, nie miałem pojęcia jak odróżniać różne modele konsol i czy oby na pewno czymś się różnią. Był to czas, kiedy moje zainteresowanie elektroniczną rozrywką w postaci konsol dopiero się kształtowało. Nie planowałem wsiąkania tak głęboko w branżę i nie wiązłem z nią żadnych nadziei. Od czego zaczęło się moje zainteresowanie PlayStation Portable wtedy? Prawdopodobnie od... Final Fantasy VII.

Niekończąca się fantazja

Moje zainteresowanie Final Fantasy pojawiło się po raz pierwszy właśnie w latach 2008-2012, głównie dzięki remake'owi odsłony z czwartym numerkiem na Nintendo DS, która do dzisiaj jest jednym z moich ulubieńców. A ile ja się nasłuchałem, że to siódemka jest najlepsza, jaka to jest niesamowita gra, i och i ach. Postanowiłem spróbować. Oczywiście, nie zachwyciłem się. Po prostu nic w tej grze kompletnie mnie nie wciągnęło. Nauczony innymi Final Fantasy oraz Kingdom Hearts, postanowiłem uparcie grać jeszcze przynajmniej przez 3 godziny, żebym mógł złapać bakcyla. Grałem na PC, młodsi bracia patrzyli i nie mogli uwierzyć co to za gówno. Nie przeszkadzało mi to, ani oprawa graficzna, a był to pierwszy raz kiedy widziałem Clouda i ferajnę. W pewnym nawet zaczął mi się podobać przedstawiony świat, i myślałem, że już wciągnę się w ten tytuł. Nadzieja matką głupich.


Swoją drogą, to smutne, że Square robi takie gry, do których trzeba się zmuszać na początku, aby móc wsiąknąć w ten świat na dobre.

Moje zainteresowanie legendarną siódemką nie osłabło. Później próbowałem grać w nią od nowa na PS2, czytałem różne informacje na jej temat, dowiedziałem się o Compilation of Final Fantasy VII, oglądałem cutscenki z Cloudem i Sephirothem w Kingdom Hearts II – ewidentnie chciałem się w to wciągnąć. Wtedy trafiłem również na Crisis Core i... oniemiałem. Byłem zachwycony możliwościami konsoli. To wygląda lepiej niż najnowsze gry na PC! – krzyknąłem do brata w trakcie oglądania gameplayu. Dopiero później zdałem sobie sprawę z tego, że oglądałem CGI otwierające produkcję, ale szczerze powiedziawszy było już za późno. Chciałem mieć PSP i spróbować prologa do wydarzeń z FFVII, ażeby w końcu i do oryginału się przekonać. Ciągle widziałem jednak jedną wielką wadę – astronomiczną cenę. Jak sięgnę pamięcią, to najczęściej był pierwszy powód stronienia od pierwszej kieszonsolki Sony.


Ale się udało. Po kilku miesiącach miałem już PSP 1004. Byłem trochę rozczarowany wielkością sprzętu oraz jego niewygodą. Szybko drętwiały mi ręce. Dyski UMD były głośne i powolne, a karty pamięci koszmarnie drogie. Mimo to, zachwycałem się ekranem oraz grafiką w grach. Z czasem okazało się, że kupiona dla jednej gry konsola ma kilka innych perełek, które mnie zainteresowały. Dzięki PSP zapoznałem się z serią Metal Gear Solid.  To na tej konsoli nadal próbowałem swoich sił w FFVII, ba, spędziłem przy tej grze już kilkanaście godzin! Niestety, nadal nie czułem żadnego pociągu (hehe) do tej produkcji, więc postanowiłem już dłużej nie ciągnąć tej znajomości. Odkryłem jednak inne horyzonty, zapoznałem się z kilkoma porządnymi klasykami oraz perełkami. Dość szybko jednak okazało się, że ta garść tytułów, które mi odpowiadają, to jedyne tytuły, które mi odpowiadają. PSP stało się nudne. Nie mogłem znaleźć już nic na ten sprzęt, co potrafiłoby mnie wciągnąć. Dlatego też, po niespełna trzech latach użytkowania moje wysłużone PlayStation Portable 1004 znalazło nowego właściciela. Nie żałowałem swojej decyzji, cieszyłem się nawet z takiego obrotu spraw, tym bardziej, że w ogólnym rozrachunku byłem trochę zawiedziony konsolą.  Nadal ciepło wspominałem tych kilka ekskluzywów, ale byłem pewien, że już nigdy się nie spotkamy... A jednak. Po kolejnych trzech latach, ponownie cieszę się tytułami o których już prawie zapomniałem. Od czego zaczęło się moje zainteresowanie PlayStation Portable teraz? Od PlayStation Vita. 

#VitaNieMaGier

Kiedyś uważałem PSP za kompletną porażkę i sprzęt całkowicie zbędny w domu. Kiedy już byłem w posiadaniu takowego, uznałem że jest tak zły jak mi się zdawało, ale nie byłem zachwycony. W momencie premiery PS Vita, miałem podobne zdanie i o tym systemie. Nie rozumiałem decyzji Sony w sprawie rezygnacji z UMD (ponieważ wykluczało to granie w mnóstwo gier), nie czułem potrzeby posiadania drugiego analoga, nie kupił mnie pomysł z panelem dotykowym – krytykowałem Vitę na każdym możliwym elemencie. Później, od czasu do czasu kusiło mnie, żeby jednak zainteresować się najnowszą przenośką głównego "konkurenta", ale szybko zdawałem sobie sprawę z jej największego minusa – PlayStation Vita nie ma gier. Już PSP miało dla mnie zaledwie garść tytułów, które mnie interesowały, przez co pozbyłem się tej konsolki na studiach. Vita była jeszcze gorsza. Miała może, ze trzy tytuły, w które mógłbym zagrać i nawet przy tym się bawić. Żeby nie było – nie mówię, że Vita to dziadostwo bez gier. Mówię, że na ten sprzęt nie ma gier, które by mnie zainteresowały.

Do Vity kusiła mnie tylko i wyłącznie kompatybilność wsteczna z grami na PS1 (których mam kupionych całkiem sporo) oraz na PSP w wersji cyfrowej, które dopiero musiałbym kupić. Pomyślałem sobie, że fajnie byłoby jeszcze raz pograć w takiego Crisis Core: Final Fantasy VII lub w świetle ostatnich wydarzeń przypomnieć sobie Dragon Ball Z: Shin Budokai 2, albo nawet ponownie uratować średniowieczną Europę w jedynym i pierwszym tRPG, który mi się spodobał, czyli Jeanne d'Arc, w dodatku jakby coś wyszło godnego uwagi na Vitę, to w końcu będę mógł się przekonać na własnej skórze o jakości gier dedykowanych tej konsoli. Na start miałbym już kilkanaście legalnie kupionych tytułów, do tego mógłbym w każdej chwili dokupić kolejnego interesującego klasyka. Ale nie ma róży bez kolców. Okazało się, że z tej garści kilku tytułów, które faktycznie na PSP mnie interesowały, tylko jeden z nich był na cyfrowym sklepie PlayStation.


Ponieważ wtedy na poważnie już rozważałem kupno kolejnego sprzętu Sony, miałem do wyboru dwie opcje: kupić Vitę i próbować wsiąknąć w nowe tytuły, a do tego czasami ograć któryś z klasyków z PS1, lub kupić PSP, które jest nawet o 300 zł tańsze i mieć wszystkie gry jakie mnie interesują. Jak się nad tym zastanowić, istniała również trzecia opcja: zostawić sprawy takimi jakie są i nie bawić się w to wszystko, ale już znacie moją decyzję.

Powrót do przeszłości

Zdecydowałem, że nie chcę ponownie inwestować w model 1004. Wspominam go jako wielką cegłę od której drętwieją ręce. Chciałem spróbować czegoś nowszego, a i modele Slim miały podobno delikatnie lepsze ekrany i osiągi. Byłem również ciekawy jak działa te podłączanie PSP do telewizora (a niby nic nadzwyczajnego). Po tygodniu poszukiwań dokonałem zakupu modelu 2004 w wersji piano black, zaś kolejne dwa tygodnie później już mam niemal wszystkie gry, które planowałem na ten sprzęt dokupić.

Jestem bardzo pozytywnie zaskoczony samą konsolą. Pierwszy raz w życiu trzymałem w rękach model PSP Slim i nie mogłem wyjść z podziwu jakie to malutkie i lekkie. Zastanawiałem się, czy ekran nie jest trochę zmniejszony, ale to raczej kwestia przyzwyczajenia do smartfonów z pierdyliardem cali. Czas dał o sobie znać po raz kolejny. Nie oszczędził moich ulubionych tytułów. Jeanne d'Arc już mnie nie zachwyca i widzę dużo niedoróbek. Shin Budokai 2 nudzi, ma głupi gameplay i jest koszmarnie brzydki. Przeglądarka zainstalowana domyślnie woła o pomstę do nieba (jak kiedyś mi to nie przeszkadzało?), a ekran nie imponuje (ale to ponownie zasługa naszych nowoczesnych telefonów, które już służą za komputer). Z drugiej strony UMD jakby szybciej się wczytują niż to zapamiętałem.


Czy miałem wątpliwości? Mnóstwo. Wsparcie PSP jest już oficjalnie wyłączone, bałem się, że ostatecznie nie zgram w żaden legalny sposób tych ładnych ikonek gier z PS1. W praktyce okazało się coś kompletnie niespodziewanego – sklep uruchomiony na PSP działa i mogłem przez niego pobrać swoje wcześniej zakupione tytuły, nie działał natomiast program, który miał umożliwić przesyłanie tych samych gier z PC na konsolę.

Czy nie żałuję tak spontanicznej decyzji? Jak na razie nie. Doprowadziłem swoje PSP do porządku dzięki jej odblokowaniu, mam legalnie kupione i zainstalowane gry na konsoli, a do tego masę homebrew. Nie jestem już skazany na gównodyski UMD, mogę zainstalować wszystkie tytuły na karcie pamięci. I to jest właśnie najpiękniejsze w tego typu zabawie – bawisz się legalnie i z czystym sumieniem, a w dodatku masz sprzęt o znacznie większych możliwościach. Ale jest jedna rzecz, która dla mnie przebija Vitę – wspomniane wyżej tytuły. Jedynym sposobem na ich ogranie jest posiadanie fizycznej wersji na dysku + konsola. Z najnowszym sprzętem mógłbym obejść się smakiem i mieć 20 gier, w które mogę grać cały czas na PS3. Cyfrowa rewolucja? To jakaś pomyłka. Wszystko ładnie pięknie, dopóki serwery działają. Broniłem się przed tym pomysłem na początku, ale teraz wiem, że inni mieli rację. Nie potrzebowałem PlayStation Vita. Potrzebowałem PlayStation Portable.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz