Neon Genesis Evangelion nadal dobrze się ogląda


Jak już udało mi się wspomnieć przy okazji recenzowania Kill la Kill – nie jestem otakowcem. Nie jestem nawet przeciętnym fanem anime. Dlatego oglądam ich niewiele i z dużym opóźnieniem. Chyba, że mowa o Ataku Tytanów, bo na ostatni sezon czekam niecierpliwie. Nie mniej, nie znam wielu klasycznych japońskich animacji, które większość ludzi w temacie może uważać za świętość. Tym samym dopiero w tym roku nadrobiłem Neon Genesis Evangelion

Zaczęło się bardzo niewinnie. Ot stare anime pojawiło się na Netflixie. "A, obejrzę se", pomyślałem. Podobno dobre, ludzie chwalą. No i krótkie bo składające się tylko z dwudziestu pięciu odcinków. 

Po wielu rozczarowaniach klasykami, tym razem nie nastawiałem się na nic. I o rany, jakież to było pozytywne zaskoczenie. W porównaniu do innych anime, z którymi miałem styczność, ta wyróżniała się tym, że po prostu miała sens od samego początku i świadomie dążyła do zaplanowanego zakończenia – chociaż te mogło wielu zawieść, dla mnie było zakończeniem niemal idealnym.

Główny bohater to Shinji Ikari, czternastolatek (a jakże by inaczej), którego poznajemy na życiowym zakręcie – ma wsiąść do wielkiego mecha bojowego (tak, wiem, nie wchodźmy w szczegóły, bo nie to jest teraz najważniejsze), za którego sterami ma bronić ludzkość przed inwazją obcych, tak zwanymi Aniołami. 

Regularni czytelnicy mogą się zdziwić. "Co? Podoba ci się bajka z tą typową historią kiedy niedoświadczony nastolatek ratuje świat?". Nie. Tego nie powiedziałem. Całokształt tegoż anime podobał mi się bardzo, niekoniecznie sposób realizacji. 

Shinji Ikari jest niedoświadczony, owszem. Moglibyśmy powiedzieć, że jest nawet odpowiednikiem jakiegoś tam wybrańca, ponieważ tylko on może sterować fioletowym EVA-01. Ale nie umie wszystkiego od razu. Uczy się walczyć na przestrzeni tych kilkunastu odcinków. Mało tego, chłopak jest tak nieprzystosowany do społeczeństwa, że uczy się nawet funkcjonowania pomiędzy ludźmi. Wychodzi różnie. Chłopak niejednokrotnie waha się co zrobić, jak, komu ufać. Ba, wręcz często był tak niestabilny w swoich uczuciach, że ciężko go nawet polubić. Ostatecznie nie jestem pewien, czy to postać, która miała swój tak zwany "character development" czy po prostu jego niestabilność emocjonalna była zawsze tak samo silna.

Ale, jak już wspomniałem, to nie tym się zachwycałem. Neon Genesis Evangelion chwycił mnie za serce swoim klimatem i dopracowaniem od strony wizualnej.

Po pierwsze, nie wiemy nic, poza tym, że ludzkość ledwie podniosła się po poprzednim ataku. Czuć, że sytuacja jest beznadziejna niemal non-stop. Nie czujemy tego jednak poprzez np. tony trupów na ulicy. To zwykłe rozmowy między ludźmi, zebrania rady korporacji posiadającej wspomniane Evangeliony, zaangażowanie pracowników oraz sam design bestii sprawia, że odczuwamy ciężar sytuacji razem z protagonistą. Ale nie tylko rozmowy, również ich brak. Niech mnie kule biją – jak dużo tu jest ciszy, która gęstą atmosferę potęguje do niewyobrażalnego poziomu. Postaci potrafią stać naprzeciwko siebie i nic nie mówić przez dobrą minutę. Zacząłem uwielbiać ten serial właśnie dzięki tej ciszy. Bardzo miła odskocznia pośpiesznego i niezwykle gównianego serialu Castlevania od Netflixa. Nie polecam. Nie oglądajcie tego paskudztwa, szkoda czasu.

Rozmowa nagle potrafi się uciąć. To, w połączeniu z ciszą, sprawia, że dostajemy dużo miejsca do własnej interpretacji oraz na domysły. I jakie to cholernie pomaga wczuć się we wspomnianą sytuację. Oczywiście historia jest coraz bardziej przed nami odkrywana wraz z następnymi odcinkami, ale sposób ujawniania szczegółów to kolejny klimatyczny majstersztyk. Widzimy, że to co niektórzy robią to rzecz niezwykle niebezpieczna. I szczerze kibicujemy, żeby tylko przeżyli. 

Klimat potęguje też otoczka wizualna. Trudno mi opisać słowami jak dużo jest tu przepięknie przemyślanych i zaplanowanych kadrów. Twórcy lubowali się w kompozycjach centralnych. Te są co chwilę i to w każdym odcinku. To natomiast łączy się z niesamowitym dopracowaniem szczegółów. Są takie fragmenty, gdzie widzimy szczegółowe notatki prawdziwych zagadnień z mikrobiologii. Po niemiecku.

Dorzućmy jeszcze do tego słynne kontrowersyjne zakończenie. Złośliwi powiedzą, że równie dobrze mogłoby go nie być, bo nic nie wyjaśnia. I ja się z nimi zgodzę. Nie uważam tego jednak za wadę, a za jeden z najważniejszych atutów, przy okazji potwierdzający moje słowa z początku recenzji – Neon Genesis Evangelion to od samego początku do samego końca zaplanowana i przede wszystkim przemyślana historia. Tak, ten dziwaczny ending również jest na swoim miejscu i jego forma sprawia, że moim zdaniem jest po prostu idealne. Pozostawia bardzo wiele pola do interpretacji. To jeden z tych seriali, po którym zastanawiasz się, co stało się z bohaterami później. A później piszesz notkę, że pomimo to stare anime, to nadal fajne i po prostu niepowtarzalne.

Podobno jednak byłem w mniejszości zachwyconych ludzi. Rok po zakończeniu emisji NGE, powstał film kinowy End of Evangelion. To ponownie opowiedzenie dwóch ostatnich odcinków serialu, ale w tzw. "odkodowanej" wersji. Artystyczna wizja japońskich mistrzów abstrakcji wylewa się z ekranu i chociaż to może wydawać się niezrozumiałe, jednak oznacza tyle, że tym razem nie ma miejsca na własne interpretacje. A jeśli do tej pory nie polubiliście Shinjiego, teraz prawdopodobnie go znienawidzicie. Tak było u mnie. Jeny, już dawno tak mnie nie wpieniła żadna wirtualna osoba, a do tego szczerze życzyłem mu, aby w końcu zginął. Był tak bardzo niepotrzebny... jak cała kinówka. Niestety chciałbym uznać, że ten film nigdy nie powstał. I taką wizję w swojej główce przykrytej foliową czapką zostawię.

Dobra. Dosyć. Myślę, że wystarczy pisania o anime z ubiegłego stulecia. Ale jak widzicie, nie dlatego, że się zestarzało – bynajmniej. Neon Genesis Evangelion to zaskakująco aktualna i niesamowicie spójna wizja artystyczna i świata i mentalności pojedynczych ludzi. Przerywam notkę, bo naprawdę ciężko mi opisać cokolwiek bez spoilerów. Nie bez powodu serial ten uchodzi za absolutny klasyk. Jeśli macie dostęp do Netflixa - zdecydowanie warto nadrobić. Ale nie liczcie na to, że będzie to łatwa i przyjemna "lektura".

Piękne to było anime, nie zapomnę go nigdy.


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz