Powrót do przeszłości: Chrono Trigger


Pamiętacie, jak ostrzegałem, że powroty do growych legend lat dziecięcych mogą być niemiłosiernie bolesne? Mam wrażenie, że Chrono Triggera to nie dotyczy. W pewnym sensie, nie jest to gra mojego dzieciństwa, bo zapoznałem się z nią dopiero jako dorosły koń, nie mniej, minęło już blisko 10 lat od tamtej chwili, a to zaś oznacza, że spokojnie mogę rozpatrywać klasyka Square jako mój powrót do przeszłości.

Do mało której gry wracam tak chętnie i z takim uśmiechem na ustach jak do ponadczasowych (haha!) podróży rudowłosego niemowy. I to nie dlatego, bo poznałem tę grę za dzieciaka i po nocach ślęczałem przy kineskopie próbując zrozumieć cokolwiek z angielskiego – bo zwyczajnie tak nie było. Z klasykiem Square zapoznałem się dopiero przy okazji premiery wersji na Nintendo DS. Będąc już praktycznie dorosłym chłopem zauważyłem jedno – pozytywne opinie o Chrono Triggerze w dużej mierze nie są przesadzone. Bardzo szybko i ja stałem się fanem zbieranej ekipy ratowania świata, chociaż dzisiaj przez niektórych mógłbym być przezwany "sezonowcem".

Teraz, po latach przypomniałem sobie o tej grze przy okazji premiery na Steam. Najpierw tej złej, przyspieszonej, okropnej wersji. To był dla mnie bodziec – należy odzyskać wersję na Nintendo DS, do tej pory ocenianej jako najlepszy port.


I tak się też stało. Zakupiłem Chrono Triggera w teoretycznie jedynej słusznej wersji i od jakiegoś czasu odpalam sobie na dwuekranowej miłości dawną potęgę kwadratowego studia. I muszę stwierdzić jedno – o ile w wielu aspektach gra mogła się zestarzeć, tak jednak nadal daje tę samą frajdę i robi nie lada wrażenie jej dopracowanie i po prostu dobrze bawi.

Głównym bohaterem jest chłopak, który... prawdopodobnie jest jakimś tam wybrańcem, który ma zwalczyć zagrożenie zwiastujące koniec świata. Całkowicie typowa historyjka dla jRPGów lat 90. co również mogliście zobaczyć np. w moim powrocie do genialnego Xenogears. W miarę typowo dla gier tamtego okresu mamy również wioskę, z której pochodzi protagonista, archetypy znajomych, w miarę otwartą mapę świata oraz turowy system walki. Nie wymyślę tutaj nic nowego, bo o tym klasyku powiedziano już chyba wszystko.

Chrono Trigger od typowo finalowych schematów wyróżnia się drobnymi urozmaiceniami. W tej grze nie uświadczymy czegoś takiego jak walka losowa. Wszystkich przeciwników widzimy jak w nowszych Dragon Questach i można ich nawet ominąć przy odpowiednim stąpaniu po pikselach.


Jeśli jednak już trafimy na pojedynek, możemy go stoczyć w dwóch trybach – Active oraz Wait. Pierwszy z nich charakteryzuje się brakiem czekania na turę. Walka trwa cały czas bez zatrzymywania się i jedyne na co czekamy to na coś co dzisiaj byśmy nazwali "cooldown" po wykonaniu ruchu. Drugi styl, to juz typowe czekanie na swoją turę, jakie było obecne w wielu grach do tej pory. Niezależnie od tego, którym gramy, można go w dowolnym momencie poza walką zmienić w opcjach. Oprócz tego, niezależnie, który styl dopasowaliśmy do siebie, są jeszcze ataki specjalne, które dzisiaj nazwalibyśmy "combo". Te wymagają do wykonania innych członków drużyny w gotowości. Efekt? Podwójne cięcie zamiast jednego, rażenie wielu przeciwników naraz falą lub lecznicze zaklęcia działające na większy obszar.

I jakkolwiek to brzmi – bo mam nadzieję, że i tak zachęcająco – ten system działa po dziś dzień i potrafi zmusić do taktycznego myślenia. Szczególnie jeśli dodamy do tego opcje z wrażliwością na konkretne żywioły lub magię – zarówno od strony przeciwników, bossów jak i protagonistów.


Całość dopełnia fenomenalny pixelart z niesamowitą ścieżką dźwiękową.  Oczywiście to nie jest tak, że teraz Chrono Trigger zachwyci każdego, kto jeszcze nie miał okazji grać w klasyczną produkcję Sakaguchiego. Nie da się jednak zaprzeczyć temu, że oprawa audiowizualna nie zestarzała się w tak znacznym stopniu jak niektóre indyki wyprodukowane w późniejszym okresie. Szczególnie tytuły tworzone w pełnym 3D. Odpowiedni styl graficzny starzeje się znacznie wolniej – trójwymiarowe gry z ery PS1 lub Nintendo 64 nie mogą się pochwalić czymś takim.

I pewnie to jest główny powód moich zachwytów nad Chrono Trigger po takim czasie – w ten tytuł gra się nadal tak samo przyjemnie jak 10 i 20 lat temu. Prosty system walki, który daje dużo możliwości taktycznych spisuje się po dziś dzień. Pixelart wygląda nawet lepiej niż w ubiegłym wieku dzięki temu, że na współczesnych ekranach wszystko jest ostre jak żyleta – albo dzięki temu, że gracie na małym ekranie konsoli przenośnej. Fabuła i jej cała konstrukcja do tej pory jest wzorem do naśladowania w nowszych produkcjach z podróżami w czasie. Moim zdaniem co może najbardziej przeszkadzać współczesnym odbiorcom to muzyka – po jednak te pikselki wydobywające się z głośników dzisiaj już mogą nie pobudzać wyobraźni – oraz dialogi. To ostatnie to jednak... "produkt swego czasu". Dużo tekstów jest typowych dla tamtego okresu, bardzo prostych wykrzykników i zdań pojedynczo złożonych. W większości nie imponują, co ciekawie kontrastuje z misternie złożoną fabułą.

Tyle lat minęło, a ja nadal gram w stare rozpikselowane gierki. Ale takich legendarnych tytułów nie ma wiele. Chrono Trigger to jeden z klasyków złotej ery jRPGów od Square Enix. Jedna z najlepszych gier wszechczasów. Choćby ze względu na to polecam nadrobić – szczególnie, że teraz dostęp do tej produkcji jest łatwiejszy niż kiedykolwiek wcześniej, dzięki naprawionemu pecetowemu portowi. A bardzo fajnie się w to gra na dużym ekranie, tym bardziej z jakimś retro padem (np. tym od PS Classic Mini). Taki powrót do przeszłości sam w sobie.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz