Powrót do przeszłości: Prinny: Can I Really Be the Hero? [PSP]


Są dwa typy ludzi: ci, którzy uwielbiają gry z uniwersum gier Disgaea oraz ci, którzy go nienawidzą. Na upartego, można dorzucić trzeci typ, który o czymś takim nigdy nie słyszał, ale takie osoby nie wchodzą ani na tego bloga, ani w ogóle nie zajmują się grami, a w dodatku mają kolegów... Nie rozmawiajmy o nich.

Do której grupy ja należę? Trudno powiedzieć, chociaż znacznie bliżej mi do tej drugiej. Otóż Disgaea to gry z gatunku taktycznych RPG z typowo mangową grafiką i humorem. Jak już wspomniałem parę razy, dzięki Jeanne d'Arc na PSP lubię tego typu produkcje, ale często nie umiem w nie grać. Dlaczego w ogóle mówię o tych japońskich dziwactwach? Jak każda szanująca się seria i Disgaea dostała swoje spin-offy. Jednym z nich jest seria Prinny, która od razu zaskarbiła sobie swoje miejsce w moich platformówkowych ulubieńcach.


Akcja dzieje się w piekielnym świecie, gdzie panują tylko demony, duchy i inne paskudztwa bez pulsu. Tytułowy bohater to najgorsze plugastwo jakie stąpało po ziemi za życia. Te właśnie ludzkie bestie po śmierci trafiając do piekła przybierają formę niebieskich i całkowicie fajtłapowatych pingwinów. Te na życzenie Etna, władczyni tamtejszych piekieł Prinny muszą przedrzeć się przez jego przeróżne zakątki, aby zdobyć składniki na Ultra-Dessert!

Tak, fabularnie nie jest to produkcja wysokich lotów. Ale nawet w takim spin-offie utrzymano klimat oryginału. Jesteśmy świadkami absolutnie absurdalnych sytuacji już od samego początku, zaś same pingwinki zlane potem rozkosznie obijają się o siebie w spowodowanej tchórzostwem panice. Sami zresztą sprawdźcie pierwsze minuty, które nagrałem specjalnie na potrzeby tej notki:


Gameplayowo nie ma to nic wspólnego ze wspomnianą głowną odnogą uniwersum. Prinny: Can I Really Be the Hero? to dwuwymiarowa platformówka z niewybaczającym błędów wyśrubowanym poziomem trudności. Ten właśnie poziom trudności wyciska łzy z oczu gracza powodując frustrację, gdy po raz kolejny nie udało mu się przeskoczyć ducha lub został zastrzelony przez demona-wieprza.

Na czas wydarzeń z gry pingwinów jest 1000 i kiedy ginie jeden, następny zajmuje jego miejsce. W praktyce oznacza to, że właśnie tyle "żyć" ma do wykorzystania gracz przez całą grę. Jak za starych czasów. Początkowo wydaje się to na zawrotnie wielką liczbę. Podchodząc do tytułu zbyt lekceważąco, można się srogo zdziwić – po pierwszej rundzie możemy być szczuplejsi już o kilkudziesięciu nielotów. Biorąc pod uwagę to, że poziomów jest sześć, a każdy kolejny jest coraz trudniejszy, pod koniec może tych cyferek obok avatarka zabraknąć.


Sam jednak długo złościć się na Prinny: Can I Really Be the Hero? nie potrafię, ponieważ wszystko wynagradza mi specyficzny, ale niewymuszony humor. Całości dopełnia oczywiście kolorowa grafika i komicznie narysowane postaci. Mowa tutaj nie tylko o ich projektach, ale i o ich charakterach. Bossowie nie są tacy typowi jak mógłby sugerować ich wygląd. Etna to przecież też niepozorna osóbka z diabelnym charakterem. Zresztą, nie szukając daleko, same pingwinki to z jednej strony fajtłapy, ale z drugiej bardzo lojalne i odważne kreatury. Ciekawie dobrano również muzykę, która z jednej strony jest poważnym chórem, by za chwilę wrócić do swojego komediowego klimatu.

Pytanie jednak najważniejsze w serii powrotu do przeszłości: jak się to zestarzało?

Ja akurat przy pierwszym Prinny nadal bawię się tak samo dobrze jak prawie 10 lat temu, a czasami nawet lepiej. Nie uważam, żeby humor się zestarzał, ale to w czym lepiej się dzisiaj czuję to, o dziwo, poziom trudności. Pamiętam, że jak jeszcze na przerwach w technikum ciorałem na tej paskudnej "1003" w to, złościłem się straszliwie, nie mogąc przejść kolejnych etapów. Dzisiaj, chociaż nie było łatwo, to jednak znacznie łatwiej było mi dotrzeć do końca gry.


Drugą odsłonę zatytułowano Prinny 2: Dawn of Operation Panties, Dood!, która gameplayowo nie rózni się praktycznie niczym. Motyw główny jest dość podobny – ot Etna tym razem zgubiła... majteczki. Cóż więc innego miała uczynić, niż wysłać na pewną śmierć 1000 swoich przydupasów? W moich oczach jednak sequel nie miał aż tyle zabawnych sytuacji i klimat mocno stracił.

Zdecydowanie zachęcam do sprawdzenia na własnej skórze. To gra, która pomimo swojego poziomu trudności pozwala na szybki relaks. Poziomy są krótkie, kilkuminutowe, dzięki czemu łatwo wskoczyć do świata "pyknąć rundkę" na przerwie i wrócić do rzeczywistości. Co prawda dzisiaj te gry stały się kąskami dla kolekcjonerów za miliony monet, ale jeśli macie Vitę, możecie tak jak ja dorwać Prinny za 16 zł na promocji. Jak akurat się trafi.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz