Duża ilość bohaterów naraz, czyli Fire Emblem Warriors [New 3DS]


Na początku życia Nintendo 3DS absolutnie nikt nie przypuszczał, że Fire Emblem może stać się jedną z głównych marek dochodowych Nintendo, również ci najbardziej zainteresowani, czyli sam wydawca gry.

Teraz dostajemy Fire Emblema nawet co roku, do tego jest niezła, to jednak z czasem mocno monotonna mobilka. A w tym roku padło na kolejny crossover z Dynasty Warriors, a mowa tutaj oczywiście o Fire Emblem Warriors. Nie wierzyłem w sukces tej gry w ogóle i od początku uważałem, że ten tytuł jest światu wyjątkowo niepotrzebny. Zamiast dawkować nam bardzo dobre przygody i świetne produkty, niedługo będziemy nimi zadręczani na każdym kroku. Niestety, takie wykorzystywanie marki bez przerwy i skrupułów może źle się odbić na jakości gier.



Jeśli nie grałeś wcześniej w Warriors...

Gry z serii Dynasty Warriors to mieszanina hack and slash z odrobiną taktyki, a jej korzenie sięgają aż do pierwszego PlayStation, chociaż wtedy w żaden sposób gameplay ten nie przypominał tego, co mamy teraz, a coś w rodzaju Soul Calibura. To druga część zdefiniowała ten "musou gameplay", który jest rozwijany dalej w kolejnych iteracjach. I właśnie na tej podstawie bazują crossovery takie jak One Piece: Pirate Warriors, Hyrule Warriors, a teraz właśnie Fire Emblem Warriors.

Mowa tutaj o masowym wybijaniu wrogich wojsk w tysiącach na dość rozległych mapach. Wyobraź sobie coś strategicznego w rzucie izometrycznym. A teraz wyobraź sobie, że nie jest to nic strategicznego, a naparzanka z combosami jak w slasherach pokroju Devil May Cry. A teraz również to, że akcja nie dzieje się w rzucie izometrycznym, a z widoku TPP, a twoje wojsko to tak naprawdę jedna, może trzy postaci, przy niezmniejszonej ilości wojsk przeciwnika. To tak w telegraficznym skrócie.


No i tak się biega po dość rozległych mapach wykorzeniając i tak respawnujący się CPU na naszych oczach. W międzyczasie zdobywa się bazy przeciwników, a żeby to zrobić... należy nadal wycinać goblinki przeciwników w pień. Pokonując dowódcę, baza staje się nasza, gdzie respawnują się teraz nasi ludzie, chociaż w znacznie mniejszej ilości niż przeciwnicy.

Jeśli wcześniej grałeś w Warriors, ale nie w Fire Emblem...

Przygotuj się na iście soczystą dawkę animu-game. Zapomnij o faktach historycznych, bohaterach o ludzkich proporcjach, a przygotuj się na dużą dawkę dorosłych trzynastolatków potrafiących orężem zrobić więcej niż stary mistrz, dużych oczu, mało kryjących zbroi i dość dziwnych odzywek.

Jeśli grałeś wcześniej Warriors i w Fire Emblem...

To teraz wyobraź sobie, że wszystko jest to samo, ale w stylistyce serii FE. Mamy dwójkę głównych bohaterów, bliźniaków dwujajowych, Rowana i Liannę, następcy tronu królestwa Aytolis. Na samym początku wybiera się grywalną postać, ale ostatecznie nie ma to żadnego znaczenia, bo można grać i jednym i drugim. No i obok zawsze gdzieś kręci się ich przyjaciel, Darios.


Nagle na świecie pojawiają się okrutne potwory, który niszczą i zabijają, trzeba więc uciekać, żeby się uratować. Najważniejsza sprawa, aby tylko rodzina królewska przeżyła, reszta w sumie się nie liczy. Ale pech chciał, że bliźniaki zostały rozdzielone od matki. Źli nastolatkowie muszą iść dalej naprzód, aby odnaleźć źródło monstrów i przywrócić pokój na świecie.

Po drodze jednak trafiają na dziwnych bohaterów z innych, nigdy nie znanych światu królestw. Na pierwszy ogień idzie zgraja z Awakening, ale nie mija zbyt dużo czasu, kiedy to pojawiają się kolejne dziwne osobistości z innych części (o dziwo, brak tutaj jakichkolwiek wzmianek o Shadows of Valentia). Okazuje się, że któryś złodupiec zaczął mieszać przeróżne alternatywne światy z innymi bohaterami, aby móc wskrzesić starożytnego i okrutnego smoka Velezarka. Pech chciał, że to również bohaterowie z tych różnych światów są kluczem do rozwiązania konfliktu - dzięki swojej mocy są oni wstanie uzupełnić siłę tytułowego Emblematu Ognia (?) potrafiącego pokonać przerośniętego jaszczura.


Przy okazji widać, że postać poboczna została zaprojektowana i wdrożona na kolanie.

Jeśli coś z tego opisu wydało ci się znajome, to znaczy, że pewnie grałeś w Hyrule Warriors. I nic dziwnego, bo podstawa fabuły tu i tu jest wręcz identyczna - wymieszane światy z bohaterami innych czasów - z tą różnicą, że w Fire Emblem Warriors to po prostu dobrze razem działa. Chociaż na początku nie bawiłem się najlepiej, a wręcz przeciwnie - wszystko mi nie odpowiadało, to jednak po około dwóch godzinach nastąpił przełom - ową zabawę zacząłem odczuwać. Siekanie wrogów stało się całkiem przyjemne i zaczęło to wszystko nabierać jako taki sens.

Zaskakująco dużo rzeczy przeniesiono tutaj z klasycznych odsłon, nie tylko postaci. Spodobało mi się to, że zależnie od klasy, bohaterowie faktycznie są trochę inni. W Hyrule Warriors nie było to aż tak odczuwalne. Friderick na koniu taranuje wrogów, Chrome i Rowan nie walcza do końca tak samo, a Lissa to jeszcze inna para kaloszy.


Czuć też inny balans żywcem wyjęty z klasycznych Fire Emblemów - trójkąt podziału wśród broni i faktycznie atakując, np. Cordelią nawet zwykłego łucznika, ma się nikłe szanse na wygraną. Są też kolejne levele postaci wyglądające jak te z tradycyjnych odsłon, klasy, które można zmieniać za pomocą Master Seal. Zastosowano nawet mechanikę z klasycznych odsłon FE, która uśmiercała bohaterów na zawsze po utracie HP oraz rozwijanie relacji między postaciami jak w tych trzydeesowych częściach. Koniec końców, pomimo niezbyt przychylnej opinii o grach typu Dynasty Warriors i nie będąc największym fanem strategii od Intelligent System, to w Fire Emblem Warriors bawiłem się znacznie lepiej niż w poprzednim nintendowym crossoverze z takim samym gameplayem. Chyba od FE do DW nie jest aż tak daleko.

I tak, mamy tutaj do czynienia trochę z bieda-portem w porównaniu do wersji na Switcha. Cutscenki to rozmowy niskiej jakości avatarów (ale przynajmniej wpisuje się w konwencję serii), a w dodatku wydaje mi się, że wygląda gorzej nawet niż przenośny Hyrule Warriors. Z drugiej strony New 3DS only dobrze tej grze zrobiło - wszystko dobrze hula w 60 klatkach i ostatecznie daje to całkiem satysfakcjonującego slashera.



Mnie w tym tytule najbardziej boli to, że jest zwyczajnie zbędny światu - ot kolejny skaczący na kasę crossover bez większego polotu. Ta gra jest po prostu głupia, według tamtejszych realiów kompletnie nikt nikogo nie słucha, jesli najpierw nie zbije się kogoś na kwaśne jabłko. Chyba że jesteście przyjaciółmi, wtedy wystarczy kilka nie mających żadnego sensu, ale podniosłych słów, żeby wszyscy ci przytaknęli i walczyli nadal razem. 

Czy więc warto? Myślę, że spokojnie można rozważyć Fire Emblem Warriors jako prezent gwiazdkowy, pod warunkiem że obdarowana osoba ma konsolę z dopiskiem New. Nie będąc fanem żadnych Warriorsów bawiłem się dobrze, chociaż moje nastawienie było z goła. Jeśli jednak do tej pory w nic nie grałeś i nadal nie wiesz co tu robisz, zachęcam do kliknięcia tutaj, żebyś mógł ogarnąć sobie lepsze tytuły na start trzydeesowej przygody.

Grę do recenzji dostałem od Nintendo Polska. Dzięki!
Screenów miało być więcej, ale ktoś w międzyczasie postanowił wyłączyć Miiverse.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz