Powrót do przeszłości: Beyond Good & Evil


Czy zauważyliście, że trudno jest z marszu wymienić kilku europejskich twórców gier? Nie zastanawiamy się specjalnie długo nad Japończykami, nawet nad Amerykanami, chociaż sam nie wymieniłbym chyba nikogo oprócz Bleszińskiego. Jednakże gdyby tak pomyśleć nad kreatorami ze starego kontynentu, wielu nie wymieniłoby jednego. Ja akukurat jednego znam, a zafundował mi on niesamowite growe doświadczenia jeszcze za dzieciaka. Mowa tutaj oczywiście o Michelu Ancelu.

Powiedziałbym, że to taki kreator-wizjoner branży gier. Czym byłby Ubisoft bez niego? Być może taką samą papka jaką jest teraz, ale na pewno nie miałby w swoim portfolio starych Raymanów, które przecież przetarły szlaki pecetowym platformówkom, a także świetnego Beyond Good & Evil, które odniosło genialną klęskę finansową.

... No, może nie zabrzmiało to zbyt dobrze.

Niemniej Beyond Good & Evil wielką grą było i jest. To jeden z nielicznych tytułów, który uznałbym jako zestarzały z godnością. I chociaż sentyment do BG&E mam ogromny, ba, kupiłem tę grę 3 razy i nadal na półce stoi polskie pudełeczko na PC, kto by przypuszczał, że przeszedłem tę grę tylko dwa razy? Z czego ten drugi nastąpił w tym roku, jeszcze przed zapowiedzią dwójki, w której zapowiedzieć nie wierzyłem.


Mało tego, gra dużo zyskała w moich oczach, a to przez to, że jako mały gnojek nie miałem możliwości docenić absolutnie nic z tej głębi jaką można dostrzec w BG&E. I chociaż wiem, że dla wielu to sformułowanie zdecydowanie nad wyrost, uważam, że ten już czternastoletni klasyk ma dużo do zaoferowania i wiele ważnych przenośni.


Przenosimy się do roku 2435 na planetę Hillys, na której to ludzie i kosmici będący antropomorficznymi zwierzętami żyją w zgodzie. Ale są też ci źli kosmici przypominający bardziej potwory fantasy – DomZ – ich trzeba unikać bo porwą każdą żyjącą istotę gdzieś na swoją planetę, usmażą i zjedzą. I właśnie jednym z ataków tychże kosmitów na planetę zaczyna się Beyond Good & Evil. Ancel z grubej rury wrzuca nas do niezwykle klimatycznej potyczki z bossem bez możliwości poznania i świata i bohaterów, jak mogłoby się wydawać. Otóż wrzucając Jade, główną bohaterkę do takiego wiru akcji poznajemy ją szybciej i lepiej niż kogokolwiek innego ze spokojnym wstępem rozciągającym godzinami. Zresztą, sami zobaczcie:


Ale główny gameplay w niewielkim stopniu polega na biciu ufoków, aż padną. BG&E to przygodowa gra akcji z elementami skradania. Jade jako fotoreporterka musi udowodnić mieszkańcom planety, że żyją w obłudzie rządzących i to tak naprawdę to oni są tymi złymi. Jak to zrobić? Jak na fotoreportera przystało, cykać fotki i publikować dowody całemu światu. Można przebiegać przez tajne placówki Alpha Sections na rambo i zabijać wszystko wokół, ale niewiele to da, jeśli nie zrobi się odpowiednich zdjęć. Gra wręcz wymusza skradanie się, a atak to ostateczność.

Grając po latach widzę, że ta produkcja Ancela jest znacznie dojrzalsza, niż ją zapamiętałem. Poruszany jest temat rasizmu, inwigilacji, obalania złych rządów, tortur... Do tego gameplay jest zróżnicowany na tyle, że nie sposób się nudzić, a to wszystko okraszone niepowtarzalną muzyką: Dancing with DomZ z powyższej sceny czy też Sneaky Jade Suite pamiętałem i nuciłem sobie pod nosem pomimo dziesięcioletniej przerwy.


Pamiętam też, jak denerwowały mnie te filmowe pasy z góry i dołu.

Co więc zawiodło, skoro sprzedaż była tak słaba?

Ciężko wypada oprawa techniczna, to fakt. Kamera jest tragiczna, a sama gra do najpiękniejszych nie należała nawet w 2003 roku. Mogą przydarzyć się problemy z interfejsem i sterowaniem, a nawet konstrukcją niektórych poziomów. Współpraca z kompanami też do najłatwiejszych nie należy. Śmieszą pewne głupoty, bo choć dodano tu elementy skradankowe, nie są one zbyt dobre. Wbrew pozorom główna bohaterka jest trudna do utożsamiania się – niby ma jakiś tam charakter, ale za chwilę go nie ma, raz ufna i grzeczna, za chwilę jest neutralna... Niedorzecznie też może wyglądać to, że chociaż robi się zdjęcia wszystkich żyjących gatunków planety (taki sidequest), te agresywne i tak trzeba zabijać, albo one zabiją nas pierwsze. No i sama konstrukcja świata jest dziwna – jesteśmy wrzuceni tak naprawdę w środek wojny z kosmitami, bez jakichkolwiek informacji na temat tła historycznego jakiegokolwiek, przez co dość trudno wczuć się w relacje między postaciami.


Ale to, co moim zdaniem najbardziej zdecydowało, to przede wszystkim czasy. Gra nie trafiła na swój czas, wyszła trochę za wcześnie, aby taka tematyka i klimat mogły być docenione przez masowego odbiorcę. Jest piękny artystycznie klimat, ale mało sprzedajny. Szkoda, bo Projekt BG&E miał być trylogią. I skoro teraz mamy już (kolejną) zapowiedź dwójki, to nadal możemy być świadkami potrójnej przygody, ale już na pewno z innymi założeniami.

Ostatni raz o Beyond Good & Evil 2 usłyszeliśmy w 2009 roku, kiedy to gra nadal była sequelem przygód Jade i Pey'ja. Teraz mamy daleki prequel opowiadający o wydarzeniach, które w jakiś sposób doprowadziły do oryginału, ale... niezbyt się cieszę z takiego obrotu spraw. Szczególnie biorąc pod uwagę tak drastyczną zmianę klimatu. Chętnie zobaczyłbym prequel, ale dopiero po kontynuacji jedynki, szczególnie po takim zakończeniu jakie dostaliśmy czternaście lat temu.

Ale bądźmy dobrej myśli, póki co pokazano tylko zwiastun, w dodatku nie na silniku gry. A zanim produkt finalny pojawi się na rynku, musi minąć jeszcze dużo czasu – sam nie spodziewałbym się BG&E2 wcześniej niż za trzy lata. Tymczasem cieszę się z oryginału i pewnie jeszcze z raz przed sequelem do niego wrócę, żeby wyłapać trochę dodatkowych smaczków. I po prostu zagrać w dobrą grę. Jeśli jeszcze zastanawiasz się, czy dzisiaj jeszcze warto zainteresować się tym starociem, odpowiadam: zdecydowanie tak. Nadróbcie i pokażcie ubisoftowcom, żeby i tym razem nie odpuścili produkcji!

Za pomoc w korekcie dziękuję Elanczewskiemu.
Screeny z gamefaqs.com

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz