Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie – co stało się z Raymanem?


Ekran ładowania w Rayman 3 HD.

Jak to jest, że niektóre marki, pomimo dobrego radzenia sobie na rynku znikają z niego? Czym sugerują się twórcy tworząc coś nowego i zapominając o starych dobrych zasłużonych maskotkach. Gdzie chowają błagania fanów o przywrócenie dawnych "znajomych"?

Raymanie, czyżbyś był wśród maskotek zapomnianych przez samych twórców?

Oczywiście, Rayman nie jest wyjątkiem. Gracze od lat proszą o przywrócenie Crasha Bandicoota na tron chwały, trudno się temu dziwić. Pierwsze części jamraja ryły beret w swoich czasach, do tego świetnie bawiły. Ale to jednak przygody tego pierwszego nicponia pochłonęły mnie do reszty lata temu. Pierwszym pismem komputerowo-growym jakie kupiłem było Komputer Świat Gry, i tak się akurat złożyło, że jako pełna wersja był tam dołączany Rayman 2. Była to pierwsza gra w którą tyle młóciłem. Kwestią czasu było dla mnie zdobycie trzeciej części, a jak w międzyczasie dowiedziałem się o tej z multiplayerem, magia zdawała się nigdy nie kończyć. Świeżo po przesiadce z pegazusa na komputer, nie rozumiałem wielu z rzeczy na które patrze, nie potrafiłem instalować gier od razu, nauka obsługi sprzętu swoje też trwała. Zostały mi jednak pewne platformówkowe przyzwyczajenia. Były to czasy wczesnej podstawówki, nie chciałem patrzeć na kułejki, fify, gothici, diabole, fallouty (o tych ostatnich to nawet nie słyszałem wtedy). Chciałem biegać i skakać po platformach w kolorowym świecie, bawić się zręcznością i ćwiczyć, aby stawać się najlepszym. Nie miałem setek gier do ogrania za plecami, ale wtedy też rynek wyglądał inaczej. W wielu przypadkach to właśnie gazety były źródłem zdobywania kolejnych pozycji. Internet? Ktoś o nim słyszał, ale mało kto wiedział co to dokładnie jest.


Grafika koncepcyjna Raymana M.

Rayman 2: The Great Escape nie wciągnął mnie od razu. Gra mnie przerażała na początku. Z tego co pamiętam zainstalowałem ją tam gdzie nie trzeba (ale dzięki temu do dzisiaj mam porządek w plikach :D), a klimat przytłaczał swoim mrokiem. Gameplay nie dawał mi żadnych forów, podpowiedzi, wszystko było trudne w obsłudze, nigdzie nie było przypisania klawiszy, nie wiedziałem jak przewijać rozmowy, w dodatku śpieszyłem się strasznie, aby zrobić wszystko przed wyjściem do szkoły.

Rany, ile frajdy dała mi ta gra.

Dostałem konkretnego kopa na start, jednakże po paru dniach podszedłem do niej na nowo. I wsiąknąłem bez reszty. To były dziesiątki, jeśli nie zahaczyłem nawet o ponad setkę, godzin spędzonych przy tym jednym Raymanie w ciągu kilku podstawówki. Zakochałem się w tym bohaterze bez pamięci. Nie zbierałem żadnych informacji na temat marki, twórcach i kolejnych częściach, ponieważ jedynym źródłem na mojej pipidówie były gazety ze sklepu osiedlowego. Pisma te potwierdzały jednogłośnie – zbliża się premiera Raymana 3, a Cybermycha miała jego demo. Awwyisss.

Grafika promocyjna Raymana 3.
Zawiodłem się okrutnie. Rayman był jakiś taki... ciężki? Nie w znaczeniu trudny, chociaż to też, ale biegał inaczej. Nie był takim lekkim chłystkiem. Walka była dziwna, nie mogłem nikomu nic zrobić. Wszystko było takie sztywne. Poziomy nie zachwycały, wspinanie się po pnączach wyglądało dziwacznie, trzeba było przytrzymać klawisz skoku, aby zrobić helikopterek, w dodatku znowu nic nie rozumiałem. Potrzebowałem kolejnych godzin, aby okiełznać interfejs, zrozumieć o co we wszystkim chodzi. Dopiero wtedy stwierdziłem, że nie jest to takie złe. Jednakże to tylko demo, i chociaż nie przeszkadzało mi przechodzenie go kilka razy w tygodniu na różne strony, nie można było nigdzie dalej iść. Gra nie była kompletna, więc nadal dość regularnie uruchamiałem dwójkę na zmianę z innymi pozycjami, o których się w międzyczasie dowiedziałem, a miałem je prawdopodobnie z gazet. Nie poddawałem się i wierzyłem, że pełna wersja trójki spodoba mi się. Udało się ją zdobyć, ale dopiero jakiś czas później, prawdopodobnie były to już ostatnie klasy podstawówki (wtedy zdawał się to być szmat czasu). Specjalny prezent gwiazdkowy, którego pragnąłem wpadł w moje ręce, ja zaś za nic w świecie nie chciałem go wypuścić. Rayman 3: Hoodlum Havoc jeszcze w wigilię instalował się na dysk komputera, którego swoją drogą już nieco lepiej ogarniałem. Magia powróciła. Wszystko było po polsku i takie kolorowe. Na ekranie tyle się działo, trzeba było stoczyć masę walk, a przeróżne znajdźki były nieźle poukrywane. Można było przestawiać opcje sterowania. Ta gra żyła i pochłaniała mnie bez litości. Historia się powtórzyła, liczbę przegranych godzin można liczyć w dziesiątkach, jeśli nie dotarłem do setki.

Ale również wtedy dowiedziałem się o czymś takim jak Rayman M. Już po pierwszych chwilach wiedziałem – pragnę tej gry niemiłosiernie. Pożyczałem od kumpla ile tylko mogłem i jak tylko mogłem, aby wymaksować jak najwięcej jak najszybciej, ale przede wszystkim, żeby grać jak najdłużej. Bardzo mu jej zazdrościłem. Chociaż ta część nie przyjęła się jakoś dobrze, sam bawiłem się w niej świetnie,

Rany, ile godzin spędziłem przy tej grze.

Screen z Rayman Legends. Źródło.

Niestety, nie otrzymaliśmy prawowitej kontynuacji Hoodlum Havoc do dziś. Co prawda wyszło Hoodlum's Revenge, ale tylko na GBA i nie było tak dobrej jakości jak którykolwiek poprzednik. Ciężko nazwać to Raymanem 4. Co jednak teraz dzieje się z tym cherlakiem? Rayman stał się zabawką, maskotką, ale dość dosłownie. Marka przestała być poważnym konkurentem w swojej kategorii, a tylko pierdółkowatą minigierką. Zaczęło się od królików, tworząc przy okazji nową markę, a teraz... No cóż, Rayman skończył na telefonach. Wydana wersja HD ma masę nowych błędów, a i graficznie nie imponuje. Takie niszczenie tej postaci zaczęło się od Rayman Raving Rabbids będącego zbiorem minigierek. Z jakiegoś powodu formuła chyba się przyjęła, ponieważ powstała druga część, a w niej główny bohater już nie był głownym bohaterem, a jedynie gościnnym. Później wykreślono kompletnie jego imię z kolejnych gier, zostawiając same króliki. Dlaczego to wszystko tak się potoczyło? Pierwsze zwiastuny i screeny z RRR jednoznacznie zapowiadają coś w rodzaju platformówki, takiej jak trójka. Rok 2015 był 20. rocznicą serii. Jak ją uczcono? Wydając kolejnego pierdółkowatego Raymana na smartfony. Tylko na smarfony. Okazuje się, że dzisiaj rynek mobilny jest bardziej opłacalny – tańsza produkcja, dużo pobrań, masa mikrotransakcji. Oczywiście nie twierdzę, że najnowsze duże gry z moim ulubieńcem są złe. Przywrócenie serii do korzeni całkiem jej przysłużyło. Świetnie się bawiłem przy Rayman Origins. Było masa rzeczy do odnalezienia, humor, świetna realizacja, dający frajdę gameplay. Rayman Legends to jeden z najlepszych co-opów w jakie grałem. Była to też pierwsza gra, którą miałem okazję przetestować na Wii U, i nadal będę twierdził, że to najlepsza gra na tę konsolę i jedyna słuszna jej wersja. Mam nadzieję niedługo przejść tą część, a już mi się to uda, biorę się ponownie za jedynkę – jedyną, której nie udało mi się przejść przez wyśrubowany poziom trudności.

Dziękuję Ci, przyjacielu za tyle wspólnie spędzonych lat i przygód. Byłeś ze mną prawie zawsze. Zainspirowałeś mnie do wielu rzeczy. Dzięki tobie nie poddałem się swojej pasji i zainteresowaniom. Jeśli w wolnych chwilach rysowałem, byłeś to ty. Ileż ja komiksów z tobą narysowałem, i każdy o tym wiedział. Masz swoje miejsce u mnie do dziś. Zasłużyłeś. 21 marca 2003 roku pojawiłeś się na półkach sklepowych w wersji PC, tej mojej ukochanej, upragnionej. Dzisiaj, w trzynastą rocznicę tego wydania składam ci najserdeczniejsze życzenia. Obyś jeszcze powrócił w wielkim stylu.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz