Amerykańska Liga Niesprawiedliwości, czyli Suicide Squad

Grafika promocyjna filmu Legion Samobójców

W przypadku Batman v Superman dziwiłem się hejtowi, ponieważ uznałem, że jest to taki sam film o superbohaterach jak każdy inny – pełny kiczu i przewidywalny. W przypadku Suicide Squad mam... bardzo podobne wrażenia. Z tą różnicą, że patrzymy na superzłoczyńców, a nie superbohaterów. Po raz kolejny dostaliśmy film nie dla krytyków. Nie chcę jakoś wybitnie bronić kolejnego niespecjalnie udanego filmu ze stajni DC, ale coraz bardziej męczy mnie "nierozumienie" wszelkiej krytyki na temat filmów z innymi bohaterami niż Iron Man lub Thor. Tak, ja po raz kolejny nie rozumiem po co i skąd tyle jadu pod filmem. Od jakiegoś czasu, gdy wybieram się na film do kina, przestaję sugerować się jakimikolwiek ocenami. Chcę przeżyć te doświadczenie na czysto po swojemu, od zera, bez spaczenia.

A zauważyłem, że lubię chodzić do kina. Rzadko to robię, raczej okazyjnie, dopiero ten rok, jako motywacja do kolejnych wpisów blogowych popchnął mnie do uczestnictwa w przynajmniej minimalnym stopniu w świecie współczesnej kinematografii. Nigdy nie byłem przyzwyczajony do oglądania filmów, szczególnie na dużym ekranie, ale teraz wiem, że podoba mi się to. Nie ze względu na cale czy udźwiękowienie. Ze względu na reklamy. Dzięki tym półgodzinnym seansom przed samym filmem zapoznaję się z szykowanymi produkcjami, które nieraz widzę pierwszy raz w życiu. Dowiaduję się o trendach w kinie i najnowszych premierach – rzeczy, których nie jestem w stanie nadrobić samemu, ponieważ powstaje tego tak dużo. Oh... rozpędziłem się. Co prawda o Legionie Samobójców nie dowiedziałem się z reklam w kinie, ale z Internetu, ale jest kilka innych produkcji, na które się wybieram tylko dzięki temu, że postanowiłem zawczasu zapłacić za bilet wstępu do sali z dużym ekranem.

Viola Davis jako Amanda Waller. Źródło: filmweb.pl

Legion Samobójców miał być filmem innym niż wszystkie. Opowiada o tym jak wysoko postawione osoby w państwie wynajmują najgorszych złoczyńców świata jako ochrona w przypadkach szczególnego zagrożenia terroryzmem. Ludzie obawiają się kolejnych istot pokroju Supermana – stąd pomysł na takie przedsięwzięcie (warto mieć na uwadze, że film nawiązuje do zakończenia Batman v Superman). Niemal równo dwa lata temu powstała animacja Atak na Arkham z bardzo podobną fabułą (swoją drogą, bardzo polecam tę animację), więc jako laik mogę założyć, że to ona była inspiracją do powstania filmu. No właśnie – po raz kolejny mogę podejść do tematu jako osoba kompletnie nieobeznana z tematem i nie będzie to kłamstwo tak do końca. Znam złodupców, którzy przewinęli się, ale przecież nie znam uniwersum stworzonego przez DC od deski do deski. Wolałem więc podejść do filmu na chłodno jako osoba, która coś tam słyszała, ale niewiele wie. I cieszyłem się oglądając Legion Samobójców, zdając sobie sprawę również z tego, że nie jest to najlepszy film jaki widziałem w życiu. Zdziwicie się jeśli powiem, że dostałem po tym filmie mniej więcej tego, czego się spodziewałem?

Margot Robbie, Adewale Akinnuoye-Agbaje, Karen Fukuhara, Joel Kinnaman, Will Smith, Jai Courtney. Źródło: filmweb.pl

Oczywiście, idealnie nie było. Zawiodłem się nieco początkiem filmu. Bardzo widoczny jest tu podział na dwie różne części. Przez niemal całą pierwszą poznajemy bohaterów. I tyle. Naprawdę. Mamy kilka origin story oraz przedstawienie kryminalistów. Świetna sprawa dla laików, ale było tego za dużo i bardzo nierówne. Gadatliwy Will Smith (aka Deadshot) zgarnia całą produkcję dla siebie i nie daje szansy błysnąć innym. Zaraz za nim jest Margot Robbie jako Harley Quinn, zaś pozostali to niechwytający nas za serce Killer Croc (Adewale Akinnuoye-Agbaje), Enchantress (Cara Delevingne), Boomerang (Jai Courtney), Diablo (Jay Hernandez) i Katana (Karen Fukuhara). Mamy ich kompletnie gdzieś, ponieważ gdzieś tam przewijają się na ekranie, ale równie dobrze mogliby być statystami. Druga część Legionu Samobójców to już jatka na mieście z udziałem wyżej wymienionych złoczyńców, ale podział na bohaterów pierwszo-i-drugoplanowych i jest widoczny i taki sam. W swojej drugiej połowie to cały film traci nieco ze swojego charakteru. Dziwaczny i szybki montaż z retrospekcji nie jest już tutaj obecny, a neony przygaszają. I chyba tego charakteru mi zabrakło, również w kontekście bohaterów. Ci superzłoczyńcy przez cały film nie zrobili ani jednej rzeczy, abym faktycznie mógł tak ich nazwać. Gdyby nie przydługawy wstęp, nie widziałbym nic o bohaterach, a film zaczął się od drugiej połowy – prawdopodobnie uznałbym, że to nowa ekipa w rajtuzach ratująca świat, co chyba dobitnie pokazuje, że i tym razem nie wyszło twórcom te "bycie innym niż pozostali".

Margot Robbie i Jared Leto. Źródło: filmweb.pl

A mimo to, uważam, że role zostały zagrane świetnie, na tyle na ile pozwolił scenariusz. Co prawda, Deadshot za dużo gada, Australijczyk gadał za mało (teraz nawet nie potrafię go sobie przypomnieć, był tak bardzo nieważny w filmie), a Croc mógłby być trochę większy. Zgadzam się, że bohaterowie nie zostali napisani najlepiej, ale zagrani – mistrzowsko. Mało Jokera i Batmana? I dobrze! Ten film nie miał być o nich. I cieszę się, że twórcy zostali przy tej decyzji. Tych kilka chwil z nietoperkiem były świetne, z klaunem... nieco mniej. Jared Leto zagrał dokładnie tak jak planował – stworzył własną kreację inną od poprzednich ról. Niespecjalnie wpisała się w mój gust, co jednak nie znaczy, że była zła. Stylistycznie film bardzo mi odpowiada – charakteryzacja, muzyka (Eminem!), neonowe retrospekcje, montaż – dokładnie tak jak to reklamuje plakat, a taki ładny rozpiździec na mieście ostatnio widziałem w Transfomers: Wiek Zagłady.

Legion Samobójców jest kiczowaty, głupkowaty, przewidywalny. Ale który film z superbohaterami nie jest? Dostałem to czego się spodziewałem, a nawet trochę więcej. Jestem pozytywnie zaskoczony neonową stylistyką, muzyką, gadaniem Deadshota. Ten film nie chciał mnie obrazić i też dobrze się czułem oglądając go. Wciągnął i nie dłużył się. Nie jest najlepszym filmem na świecie, ale prawdopodobnie jest najlepszym co do tej pory mieliśmy w filmowym uniwersum DC, to co powstało do 2011 roku. Wiem, że to pewnie marne pocieszenie dla "tru fanów", ale od jakiegoś czasu mam wrażenie, że ludzie zwyczajnie nie chcą się dobrze bawić przy tego typu produkcjach. Nie jest to film idealny, bo żaden nie jest. Uważam jednak, że warto dać mu szansę i nie sugerować się niczym. Nie bierzcie pod uwagę morza krytyki, ani mojej dość pozytywnej opinii. Przed wami długi weekend, wybierzcie się do kina i sami oceńcie na ile wasze oczekiwania zostały spełnione.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz