Sam nie wierzę, że obejrzałem Kill la Kill


Kill la Kill jest takim dziwnym przypadkiem, kiedy dowiedziałem się o anime dzięki grze na jego podstawie. I szczerze powiedziawszy pierwsze screeny już wystarczająco wyraźnie mówiły, żeby nie zawracać sobie tym tytułem głowy. Późniejsze opinie popularnych redakcji zajmujących się recenzjami nawet to potwierdziły. Inna sprawa, że recenzowali to ludzie, którzy kompletnie na arenowych bijatykach się nie znali i zwyczajnie nie rozumieli systemu walki. Gdybyście byli zainteresowani tematem, polecam poszukać opinii specjalistów od bijatyk.

Ale ja teraz nie o tym. Któregoś dnia wczesnej jesieni byłem w sklepie z grami i Kill la Kill IF stała na półce wśród gier na Switcha. To był pierwszy raz kiedy faktycznie się przyjrzałem tej okładce i stwierdziłem – poszerzę horyzonty.

Nie ma co ukrywać, dwie rzeczy mnie zainteresowały, kiedy zacząłem sprawdzać, czy w ogóle jest takie anime. Pierwsza z nich to oczywiście projekt postaci, które widziałem na okładce gry. Ten chory, zboczony, popieprzony design, musiał mieć jakieś swoje uzasadnienie. Musiał iść za tym jakiś konkretny pomysł, nie będący wizją zboczeńca.


Druga rzecz to muzyka Hiryouki Sawano. Spojrzałem na to nazwisko i wiedziałem, że muszę sprawdzić przynajmniej soundtrack, jeśli anime nie siądzie.

Siadło. Przynajmniej na początku.

Idźmy po kolei. Projekt postaci faktycznie może mógłby być wizją zboczeńca, ale anime nie traktuje tego poważnie. Szczerze powiedziawszy, Kill la Kill niczego nie traktuje poważnie. Również samego siebie. Chociaż temat z grubsza zdaje się być dość poważny i są w nim poważne komentarze społeczne.

Mimo wszystko od pierwszych chwil są widoczne tutaj przesłanki, że mamy tutaj do czynienia z parodią kina superbohaterskiego, shonenów i Japonii. Jedna z pierwszych scen jakie widzimy to lekcja historii, która zostaje przerwana wyważeniem drzwi, co skutkuje silną falą uderzeniową. To tylko przewodniczący komisji dyscyplinarnej, który musi ukarać jednego z uczniów za kradzież specjalnego stroju szkolnego. Strój ten - dzięki odpowiedniej liczbie gwiazdek - umożliwia pokonywanie innych uczniów w przeróżnych dyscyplinach i jest się tak naprawdę wyżej hierarchii całej szkoły. Nie będzie chyba tajemnicą jak powiem, że niemal całe anime opiera się o zdobywaniu mocy dzięki właśnie takim strojom.


I całe Kill la Kill jest pełne podobnych absurdów. Tylko można by było zastanowić się czy to oby na pewno są sytuacje których nie spotkamy w codziennym życiu. Anime studia Trigger w jakimś stopniu chce być komentarzem społecznym. Pozycja w szkole odzwierciedla też pozycję w społeczeństwie. Rodziny ze slumsów przenoszą się na wyższe strefy i lepsze warunki życia jeśli osiągnięcia w szkole są wyższe. Jedno jest zależne od drugiego.

To wszystko ciekawie kontrastuje z tym, jak równocześnie Kill la Kill chce być parodią wszystkiego co się da. Główna bohaterka szukająca zemsty za śmierć ojca, musi to robić paradując w na tyle skąpym stroju, że sam Playboy nie powstydziłby się sesji z jej udziałem. Te ledwo widoczne wdzianko również ulega następnym ewolucjom i transformacjom dając mnóstwo nadprzyrodzonej mocy, zupełnie jakbyśmy oglądali wydarzenia w uniwersum Smoczych Kul. Do tego, kiedy ktoś przedstawia się lub używa nazwy własnej wihajstra widocznego na ekranie, za chwile nasze oczy zalewa mocne, blokowe, czerwone kanji z podpisem owej nazwy. A co najlepsze, w tym szaleństwie jest metoda.


No i ta muzyka. Spojrzawszy na nazwisko kompozytora moja pierwsza myśl brzmiała – ale jak to ma do siebie pasować? Już po dwóch pierwszych odcinkach miałem jeden wniosek - pasuje. A przynajmniej nie przeszkadza. Mało tego, jakość animacji też robi wrażenie nie tylko dynamiką starć, ale i samą kreską przywołującą na myśl klasyczne klatki rysowane analogowo na folii. W przeciwieństwie do wielu innych powstałych w dzisiejszych czasach anime wyglądających jak plastikowe lalki.

W ciągu kilku ostatnich lat zorientowałem się, że muzyka Sawano zawsze będzie do mnie trafiać. Ten człowiek-remix po raz kolejny używa tych samych sampli, po raz kolejny dowala ciężkimi brzmieniami, "hałasami" oraz połączeniem techniawy z muzyką klasyczną. Nie wiem czy to geniusz Hiriouki Sawano, czy to prostu jego uniwersalny styl, ale ta muzyka okazała się być świetnym tłem do niezbyt poważnego anime z walkami golasów.

Przynajmniej na początku.

Można się zastanawiać czy Kill la Kill faktycznie chce przekazać coś wartościowego. Czy anime próbuje gloryfikować ludzkie ciało i jego akceptację, niezależnie od statusu lub urody czasami zakrawając aż o Ecchi, może nawet pedofilię.

Można.

Kill la Kill jednak zmienia się już w pierwszej połowie. Te wszystkie dobre rzeczy, które zacząłem wypisywać w trakcie oglądania pierwszych dziesięciu odcinków, zacząłem wykreślać z każdym kolejnym seansem. Tak naprawdę, stąd opóźnienie notki o ponad miesiąc. Kill la Kill, z jakby nie patrzeć nie takiej znowu głupiej parodii zrobiło się na typowe , dość generyczne anime ze złodupcem w tle, który chce niszczyć świat i tylko ta główna bohaterka, wybrana przez los może ocalić całą planetę i kosmos.


Serio.

Szczególnie pod koniec ton zrobił się znacznie poważniejszy. Z parodii zacząłem patrzeć na akcyjniaka z elementami komedii, gdzie pełno intryg i plot twistów.

Ależ cholerna szkoda. I po co to komu? Kill la Kill było dość unikatową komedią sytuacyjną. Z bardzo szybkiej akcji, przeszliśmy do powolnych intryg aby w walce finałowej szybko i niesatysfakcjonująco zakończyć temat. Myślę, że te anime to jedno z moich największych rozczarowań popkulturowych 2019 roku. Tak, wiem, że Kill la Kill wyszło znacznie wcześniej.

Szkoda. Cholernie żałuję, że to przeszło w taki styl jaki przeszło. Nie żałuję czasu poświęconego na anime - to w końcu jak wspomniałem na początku poszerzenie horyzontu. Ale całość mogła dać znacznie lepszy efekt końcowy. Znacznie bardziej satysfakcjonować. Faktycznie czegoś nauczyć i pokazać pewien problem współczesnego świata. Bo i pierwsze pomysły wyglądały bardzo interesująco.

A wyszło typowo. Nudno.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz