Monster Hunter World – dzień #02 – kąpiele błotne


Przyznam szczerze, że z przyczyn... różnych... między pierwszym a drugim dniem musiałem zrobić trochę przerwy. To sprawiło, że zapomniałem nawet tak podstawowych spraw, jak czym się atakuje i o co w ogóle w całej grze chodzi. Zupełnie jak jakaś opowieść fantasy: budzę się (w tym przypadku oznacza, że uruchamiam grę) po środku miasta i... co ja właściwie miałem tu zrobić? W gornym rogu ekranu wyskakują mi jakieś badania, gadam z ludźmi o jakiś latających drużynach, co się rozbili, ja w ogóle nie ograniam o co w tym wszystkim chodzi.

Drobna przebieżka po mieście i odnalazłem swój cel. Tzn. nową misję. Eskorta naukowców? Ale, że faktycznie będzie eskorta? Zaczynamy zadanie, i faktycznie prawie cała polegała na eskorcie, tzn. łażeniu dookoła wozu, który pchają karły. Nie zmyślam.


Tak mniej więcej zaczynamy dzień drugi...

Tym razem jesteśmy na terenie pustynnym. Idąc tak przez dobre 10 minut bez żadnych przeszkód, miałem za to trochę czasu, żeby przypatrzyć się otoczeniu. Dobrze twórcy podeszli do sprawy z różnorodnością. Są skały duże, małe, krzaki, jeziorko, błoto, trochę więcej błota, dużo piachu, kolejne skały... A dookoła tego wszystkiego fauna w postaci kolejnych większych i mniejszych potworusów, ale i również przerośniętych owadów i tym podobnych szkodników.

W trakcie tej przechadzki, jedynym ciekawszym momentem był ten, jak jedna z bestii szła niebezpiecznie blisko i zaczęła wydawać odgłosy paszczą. Naukowcy czym prędzej przyspieszyli kroku, aby ich nie pożarło. Ale potworus nawet nie zainteresował się nami. Szczerze powiedziawszy, byłem absolutnie niepotrzebny w tym fragmencie misji, aż do mety.


Dotarliśmy do samego końca i, co oczywiste, wyskoczyła bestia z tego piachu. Barroth, o którym mowa cały jakby złożony z kamulców, nie ma problemu z tym, żeby pomimo swojej wagi rozpędzić się i zderzyć z moją postacią przy okazji łamiąc jej kręgosłup. Tłukłem typa jak tylko mogłem, skakałem dookoła, uciąłem nawet ogon. Nic to nie dało, Barroth rozdeptał mnie swoim paluchem. Drugie podejście, konfrontacja w zwarciu, potworus uciekł do terenów bardziej błotnistych. Takich bardzo błotnistych, że postać może tam pływać. Ku mojemu zaskoczeniu zaczął tarzać się w tym błocie. Co się okazało, jego skorupą jest te błocko i oprócz szarżowania, machania ogonem, rozdeptywania, zniszczenia głową, gryzienia, może jeszcze atakować błotem zgromadzonym na swoim cielsku. Niezwykle skuteczne, tym bardziej, że grudy błocka zostają na mapie przez jakiś czas i nawet przypadkiem wpadając na jedną kupę, postać przewraca się, zachłystuje i przewraca.


Skandal, uważaj gdzie płyniesz!

I nastąpiła druga porażka.

Trzecie podejście miało podobne efekty. Kiedy już szło naprawdę dobrze, Barroth zaczął uciekać, zaś z piachu SRU wyskoczyło bydlę z łbem jakiegoś diablosa. I tylem go widział, bo dla mnie to oznaczało kolejną przegraną próbę.

Krótka przerwa musiała nastąpić. Odszedłem od konsoli, zrobiłem kilka przysiadów, wypiłem co nieco, wróciłem do konsoli, zrobiłem mały upgrade ekwipunku i zawołałem pterodaktyla.

Co mnie zdziwiło, musiałem na nowo szukać śladów Barrotha, ponieważ nie było go w żadnym miejscu, w którym był w trakcie pierwszej potyczki. Spędziłem dobre 15-20 minut na szukanie śladów. Jak już go odnalazłem, szło nieźle. Ale pierwszy dead musiał pójść.


Drugie podejście, drugi dead. Barroth biegał w te i nazad, ale czułem, że już jestem blisko.

Jest i trzecie spotkanie. Złapałem skubańca w trakcie snu. Ponownie mogłem niczym każdy szanujący się psychopata zaciukać go we śnie. Po kilku kolejnych perturbacjach, wrócił na teren pustynny, a w trakcie kolejnej ucieczki jakimś cudem Jawa wskoczyła na jego grzbiet! No coś niesłychanego! I to było bardzo pomocne. Spędziłem na jego plecach kilka ciekawych chwil, nie przerywając ataku. No, ale w końcu z tych pleców mnie zrzucił. I odezwał się nieubłagany zegar, który powiedział, że za dziesięciu minut koniec imprezy. Na szczęście potrzebowałem jeszcze tylko dwóch, aby błotnista potwora padła trupem.

Uff, to była cieżka walka. Sześć podejść do jednej bestii? Przypuszczam, że później będzie jeszcze gorzej.

Po walce zaczął mnie nagabywać jakiś tajemniczy zakapturzony typ. Mówi, że jest z "pierwszej" i chce iść ze mną na obiad. Jawa nawet nie zastanowiwszy się czy to nie jest przypadkiem jakiś zboczeniec, na jakiego zresztą wyglądał, poszła z nim, opędzlowała kilka kilogramów mięcha podsmażonych nad ogniem i... w tajemniczych okolicznościach wróciła do miasta.


Po powrocie do miasta zacząłem update ekwipunku. Jak się okazało do zrobienia miałem niewiele, ale moja Jawa teraz ma strój dzikusa z czasów pierwotnych. Jak prawdziwy łowca. Przynajmniej widać jej nogi.

Kolejna misja polega na eskorcie samego naukowca, który oddzielił się od grupy, ale najpierw trzeba go po prostu znaleźć, ponownie na terenie pustynnym. Zaczynam w tym samym miejscu co poprzednio i bez jakichkolwiek wskazówek zacząłem szukać. Na bagnach z wrzosami świetliki nawigacyjne z jakiegoś powodu zaczęły się robić niebieskie.


Znalazłem typa, na trochę innych bagnach. Zaś po krótkiej scence, z bagna wyskoczyło coś wężopodobnego, co potrafiło zagryźć skorupiastego Barrotha. No to pięknie. Kolejna bitwa w błocie. No to pięknie. Kolejny szarżujący dzikus. No to pięknie.

Jyuratodus okazał się być jednak niespecjalnie trudny. Fakt, szamotania się było sporo, ale chyba poprzedni kamienisty potwór stał się niezłym treningiem. Po kilku minutach, jaszczur uciekł na tereny wrzosowe, a tam za chwilę pojawił się Barroth. Potworusy zaczęły między sobą walczyć, a tam gdzie dwóch się bije, oba gnoje MOGĄ MNIE ROZDEPTAĆ. Musiałem jednak wykorzystać momenty nieuwagi jednego i drugiego, aby spróbować ukatrupić jaszczura.


Po kilku minutach dzikusy rozszczepiły się, ja zaś pobiegłem za Jyuratodusem. Ubił mnie, ale nie czekając specjalnie długo, udało się załatwić go już przy drugim podejściu. Ponownie pomogło to, że znowu przyłapałem go przy śnie.

Ale na dzisiaj mam dosyć. Po zebraniu lootu, który zaczynam powolutku ogarniać, wróciłem do miasta, zapisałem grę i wyłączyłem konsolę. Ten dzień był krótki, ale bardzo intensywny. Jest szansa, że się wciągnę. Co jednak przyniesie dzień trzeci? Dzisiaj nauczyłem się, że zróżnicowanie i bestii i terenów jest znacznie większe niż przypuszczałem, co działa tylko na plus dla samego Monster Hunter World. Nie jest to jednak tytuł, który już w tej chwili poleciłbym z czystym sercem. Nadal nie przekonał mnie do siebie stuprocentowo, a przypominam, że specjalnym zwolennikiem serii nie byłem, jest trudny do rozpoczęcia i nadal wymaga mnóstwo cierpliwości. Nie mniej, póki co to najlepszy Monster Hunter, jakiego spróbowałem. Oraz taki, w którym wytrzymałem dłużej niż godzinę.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz