O Dragon Ball FighterZ po zaskakująco lipnej becie


I tak oto dwa tygodnie przed premierą Dragon Ball FighterZ głowy z BAMCO sprawdziły jakie obłożenie serwerowe są w stanie przyjąć na klatę. Dla zwykłych graczy to jedna z niewielu okazji do przetestowania samego systemu walki. Nie oszukujmy się, wcześniejszy bijatyki DBZ były... no cóż, różne. Ale chyba żadna z nich na poważnie nie zagościła pod e-sportowe strzechy. Tutaj faktycznie jest duża szansa na to, żeby ten stan rzeczy się zmienił.

I te mądre głowy BAMCO wiedzą już, że nie były przygotowani na przyjęcie połowy globu. Przez dwa dni próbowałem połączyć się z serwerami, bezskutecznie. Niezwykle frustrującym faktem w tym przypadku jest to, że nie da się zagrać w ogóle bez łączenia z Internetem. Beta udostępnia tylko trening oraz walkę z innymi graczami, albo w rankingu, albo zwyczajnie, dla zabawy bez żadnych większych konsekwencji rankingowych.


W wielu innych grach było tak, że np. wciskając kółko, każdy z zawodników strzelał pociskami ki. Tutaj już tak nie ma. Każdy zawodnik jest oddzielną historią, której po prostu trzeba się nauczyć. Piccolo to dystansowiec, Goku dobrze jest wyważony w każdą stronę, a Nappa to czołg krótkiego zasięgu. Dragon Ball FighterZ jest niesamowicie taktyczny wbrew pozorom i napieprzanie ile wlezie i byle jak w przyciski nie da kompletnie nic (przetestowałem), a przy tym będziemy wyglądać jak grające nerdy w amerykańskich komediach.

O dziwo, odniosłem wrażenie, że trochę źle ustawiono przyciski. Niejednokrotnie w trakcie walk nie udało się zrobić kombinacji, a zamiast tego np. zacząć ładować ki. A przy całym swoim skomplikowaniu, łatwo komuś skopać dupę oraz samemu zostać zrównanym z ziemią.


W Dragon Ball FighterZ nie ma czegoś takiego jak transformacje. Wyższe formy naszych ulubieńców zobaczymy tylko w chwili ataków specjalnych. Nie myślałem, że to powiem, że to dobra decyzja. I tak mało kto lubił walczyć Cellem w najniższej formie, a rozwiązanie transformacji z np. z Budokai 3, gdzie trzeba przemieniać się w każdą formę po kolei (a co gorsza można ją stracić w ciągu kilku sekund) jest wyjątkowo denerwujące.

Jedna rzecz odrobinę mnie w walkach irytuje, co się niestety nie zmieniło od Warsaw Games Week, gdzie również miałem okazję kilka minut pograć w DBF. Trochę przeszkadza mi długość pojedynków - moim zdaniem są za krótkie. Balans wydaje się być całkiem ok, ale bohaterowie bardzo szybko tracą HP, przez co gracz lepszy ode mnie (o co nietrudno) potrafił zdjąć mnie trzema lepszymi combosami. Przy niektórych pojedynkach nie zdążymy nawet zastosować ani jednego ataku z użyciem ki. A wszystko wygląda tak pięknie, że chciałoby się popatrzeć dłużej na to wszystko.


Animacje są świetne, idealnie przeniesiono ruchy bohaterów z anime, chociaż to nie pierwszy raz, to dzięki grafice tutaj wyglądają one najlepiej do tej pory. Wybuchy są ogromne i finishery dają masę frajdy. Nie jest problemem zgubienie się na ekranie, a w przypadku lepszego przeciwnika dostanie takich bęcków, aż można zapomnieć jak się człowiek nazywa. Tak satysfakcjonującego systemu walki w tym uniwersum szczerze powiedziawszy nie pamiętam. Cieszyły mnie efektowne K.O. wyrzucające w góry przeciwnika (tak jak było już za czasów Budokai 3) niezależnie od tego, kto akurat obrywał.


A na powyższym filmiku możecie zobaczyć jak obrywam od innych bijatykowych lamusów. Wręcz wspaniałe jest to, że nigdy tutaj nie wolno lekceważyć przeciwnika i ponownie dotyczy to obu zawodników – ze względu na ten taktyczno-techniczny charakter gry. Zdarzyło się parę razy, że człowieczek z zerowym rankingiem przejechał twarzą mojego Gohana po ziemi (dosłownie, da się tak zaryć przeciwnikiem), a ja skopałem typa, którego teoretycznie nie powinienem.

Zaskoczyło mnie to, że Dragon Ball FighterZ jest bardzo "mugenowy", czy może lepszym określeniem by było "streetfighterowy". W wykonywanych kombinacjach bardzo ważny jest przycisk kierunku, czuć też podobny opór w sterowaniu. Font oraz ekran przygotowania do walki to zostały wręcz ukradzione. W tle słyszymy również komentatora, co chyba również jest mocną inspiracją Ulicznego Wojownika.


Za dużo nie ma się co rozpisywać, jak to o becie. Podsumowując więc – bawiłem się świetnie, przynajmniej jak już udało się połączyć z jakimkolwiek serwerem, a później graczem. Same walki... damn, jakie to jest dobre. Dragon Ball FighterZ brzmi i wygląda tak jak powinno. Pięknie graficznie, wszystko dzieje się szybko, dynamicznie, rozpierducha na ekranie aż miło. I od samego początku czuć te nastawienie na turniejowy e-sport – każdy zawodnik jest inny.

Przy ostatnim zwiastunie zacząłem się niebezpiecznie jarać DBF, a teraz to już pewniak – kupuję. Co prawda nie na premierę, bo cena moim zdaniem pozostawia wiele do życzenia, ale to tylko kwestia czasu. Coś czuję, że FighterZ zostanie moją ulubioną mordoklepką tego uniwersum, a ostatnio mogłem tak mówić chyba przy okazji Burst Limit... którego premiera była w 2008 roku. Matko, to już 10 lat!


Goku najlepiej podsumowuje wrażenia z bety. Wielu na pewno zaczęło się jarać, a jeszcze więcej zapewne się zawiodło. Dla mnie jedno jest pewne - jest duża szansa, że kiedyś gdzieś tam na serwerach Dragon Ball FighterZ się zobaczymy!


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz