Powrót do przeszłości: The Legend of Zelda: Link's Awakening DX [GBC]


Z okazji trzydziestej rocznicy serii The Legend of Zelda przypomniałem sobie na łamach tego bloga moje ulubione części, zaczynając od tej najnowszej. Kolejność dość dziwna, ale wszystko dlatego, aby na sam koniec móc delektować się wspomnieniami z odsłony, do której mam największy sentyment. Zapraszam do nieco osobistej podróży w przeszłość, w trakcie której z łezką w oku patrzę na The Legend of Zelda: Link's Awakening DX. Wersja czarno-biała na Game Boya była pierwszą częścią serii, jaka pojawiła się na konsoli przenośnej, ale dla mnie – wersja DX – to pierwsza Zelda z jaką w ogóle miałem do czynienia.

To od niej wszystko się zaczęło, to wtedy po raz pierwszy zobaczyłem serię, nadałem głównemu bohaterowi tytułowe imię, to wtedy zacząłem interesować się grami przenośnymi. To od tej Zeldy wszystko się zaczęło. Nie potrafiłem zrozumieć o co tam chodzi, dlaczego główny bohater to jednak nie Zelda, a jej samej ani razu nie spotkałem. Nie wiedziałem co to dungeony, a jak już do któregoś dotarłem, nie wiedziałem co zrobić. Nie miałem również Internetu, aby sprawdzić o co w tym wszystkim tak naprawdę chodzi. Chodziłem po mapie świata, ścinałem krzaczki, zbierałem pieniążki i dziwne serduszka. Sowa mi mówiła coś o Wietrznej Rybie, a ja ucieczki z tej wyspy nie mam. Ale jakże cholernie satysfakcjonujące to wszystko dla mnie było.


Tym razem nie ratujemy Hyrule z oprawców, ale samych siebie. Statek naszego protagonisty się rozbija o brzeg tajemniczej wyspy, której brak na mapach, Kolohint. Nie wystarczy jednak ściąć kilka drzew i wybudować nowy statek. Z tej wyspy nie da się tak łatwo opuścić. Naszym zadaniem jest zebrać odpowiedni ekwipunek i się z niej wydostać. To oznacza przebieżkę po całej wyspie, starych lochach i świątyniach, gdzie znajduje się 8 instrumentów. Te zaś pozwolą na obudzenie Wietrznej Ryby, która ma nam pomóc w powrocie do swojego świata. Fabuła wydaje się prosta, banalna wręcz i liniowa. I w sumie trochę tak jest. Ma jednak w sobie coś, co nadaje nutkę tajemniczości. Do samego końca tak naprawdę nie jesteśmy pewni czy uda nam się wykonać zadanie oraz jakie jego skutki będą. Moim zdaniem to najdojrzalszy świat przedstawiony ze wszystkich części do tej pory.


The Legend of Zelda: Link's Awakening DX jest niesamowicie grywalna, w czym pomaga klasyczny, bez udziwnień, gameplay. Pomimo tego, że to nieduża, stara gra przenośna, udało się twórcom zmieścić na kartridżu osiem nafaszerowanych pułapkami dungeonów. Do tego mamy do dyspozycji duży ekwipunek, który możemy upgrade'ować. Nie zabrakło również ćwiartek serc. Niektóre późniejsze części były mniejsze pod tym względem.

Co dziś może dziwić, nawet muzyka jest odpowiednio dobrana, przemyślana i wykonana. Wioska Mabe ma piękną i bardzo melodyjną muzyczkę, zaś podróżom na polach towarzyszy nam lekko zmodyfikowany klasyczny motyw serii. Tajemniczy Las powoduje, że czujemy się niepewnie, a Ballada o Wietrznej Rybie wpędza nas w pewną zadumę – to jeden z najpiękniejszych utworów w całej serii do tej pory, kochany i rimejkowany przez wielu. Coś niesamowitego, jak świetny klimat udało się uzyskać na małych przenośkach na początku lat 90. Ta gra niewątpliwie ma swoją duszę, której nigdy później nie udało się skopiować.


Siadając do Link's Awakening DX po latach dzięki Virtual Console, jestem zaskoczony tym, jak dobrze ona się zestarzała. Gameplay nadal jest przystępny, bo gra nie jest wybitnie trudna, zaś tajemnicza atmosfera Kolohintu wciąga.  Gdyby nie ta odsłona, nigdy całą serią bym się  nie zainteresował (prawdopodobnie). Tym bardziej musiałem wspomnieć o tym nieco zapomnianym tytule z okazji 30-lecia serii. Link’s Awakening (DX) tak naprawdę pokazała, że również Zelda przenośna może być duża.  oraz jak powinny wyglądać te nastepne. Odczułem to z czasem, kiedy już na poważnie zacząłem grać w inne części, zauważyłem jak dużo zagadek powtarza się z tej.

Zawsze już będę patrzył na nią prze różowe okulary nostalgii, ale nie przeszkadza mi to. Bawiłem się świetnie, a dzięki Link's Awakening DX za miesiąc o tej porze będę mógł cieszyć się najnowszą częścią serii, Breath of the Wild. Jeżeli masz taką możliwość, koniecznie nadrób odsłonę na GBC. Jej normalna cena w 3DS eShop to 24 zł, co nie jest zbyt wygórowaną kwotą, a zdecydowanie warto. Był to mój pierwszy tytuł VC, który zainstalowałem na swojej konsoli. Ciekawe, czy kiedykolwiek doczekam się remake'u tej gry....

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz