Fragment grafiki promocyjnej Sagi Universe 6. Całość tutaj. |
Zapraszam na kolejny odcinek mojej dość dogłębnej analizy Dragon Ball Super. Jeżeli trafiłeś wcześniej na mojego bloga, prawdopodobnie wiesz, że niespecjalnie przypadła mi do gustu ta seria. Poprzednie dwie sagi opowiadały już znaną nam historię z najnowszych filmów kinowych, z dodatkowymi scenami i wyjaśnieniami i próbą naprawienia niektórych głupot. Tym razem mamy do czynienia z Universe 6 Saga, kompletną nowością, co pozwala mieć nadzieje, że teraz dostaniemy coś na przynajmniej przyzwoitym poziomie, bez poczucia obrażenia inteligencji widza. Głównym powodem mojej niechęci do Super jest po prostu kretyńska fabuła, która tak naprawdę psuje wszystko co ma nastąpić w późniejszych wydarzeniach. Do tego dochodzi wtórność, paskudne animacje i kreska i brak klimatu, za który tak bardzo kochaliśmy DBZ.
Multiwersum
Trzecia saga DB Super zaczyna się niedługo po pokonaniu Freezy. Znowu nie mamy żadnych odstępów czasowych, zapewne w obawie przed kolejnymi błędami. W trakcie treningu Goku i Vegety na planecie Beerusa pojawia się inny bliźniaczo do niego podobny Bóg Zniszczenia – Champa, wraz ze swoją tajemniczą towarzyszką, Vados.
Okazuje się, że wszechświat jest podzielony na 12 równoległych światów. Każdy z nich jest numerowany, zaś bliźniacze są te, których suma wynosi 13. Bohaterowie, których my znamy, pochodzą ze uniwersum o numerze 7, zaś Chapma i Vados pochodzą ze świata szóstego. Dlatego też, Champa i Beerus są wręcz braćmi, podobnie jak i Whis i Vados to rodzeństwo i mistrzowie wspomnianych bogów. Obaj Hakaishinowie mają zwyczaj zakładać się, kto zdobędzie lepsze jedzenie – bezpieczniejsza forma zabawy niż niszczenie planet. Jako, że tym razem to Champa przegrał w pojedynku spróbowawszy zupki błyskawicznej, chce innych zawodów – turnieju sztuk walki, a jeśli wygra zdobędzie Ziemię z niepowtarzalnymi przysmakami. Beerus po swojej wygranej ma dostać Super Smocze Kule. Po pięciu zawodników ze świata siódmego i szóstego ma walczyć ze sobą jako boskie pionki. Ale w grę nie wchodzi tylko los Ziemi jaką ją znamy.
Muszę przyznać, że to dosyć ciekawa sprawa z tym wieloświatem. Wcześniej mieliśmy tylko namiastkę teorii multiwersum przy okazji efektów motyla spowodowanych przez Trunksa. Teraz sprawa staje się nieco bardziej skomplikowana. To znaczy, że Trunks podróżował nie tylko w czasie, ale i również między wszechświatami? A może właśnie w ten sposób spowodował kolejne ich powstanie? Jak płynie czas między tymi światami? Jeżeli w na naszej Ziemi jest 10 lipca 1000 roku, czy tak samo jest na tej alternatywnej? Sprawa z podróżami w czasie nigdy nie jest prosta i chyba tylko kilku twórcom udało się dobrze ją zinterpretować.
Jednakże sam motyw z Super Smoczymi Kulami za coś niezbyt mądrego. W tej sadze dowiadujemy się, że istnieją Kule Życzeń wielkości całych planet. Później jednak okazuje się, że jest ich siedem na oba wszechświaty – szósty i siódmy. Nikt nigdy o tym nie słyszał? No właśnie. Kiedy w sadze z Buu stary Kaioshin dowiaduje się o Smoczych Kulach, od razu mówi o tych Nameczańskich. Żaden ze znanych nam bogów w ogóle nie wspomina o tym, żeby coś takiego istniało. Mogę kupić to, że nikt po prostu o nich nie wiedział, co najwyżej Whis lub Vados, ale ze względu na ich osobowość nigdy tego nie ujawnili. Ale skąd w takim razie wiedział o nich Champa?
Okazuje się, że wszechświat jest podzielony na 12 równoległych światów. Każdy z nich jest numerowany, zaś bliźniacze są te, których suma wynosi 13. Bohaterowie, których my znamy, pochodzą ze uniwersum o numerze 7, zaś Chapma i Vados pochodzą ze świata szóstego. Dlatego też, Champa i Beerus są wręcz braćmi, podobnie jak i Whis i Vados to rodzeństwo i mistrzowie wspomnianych bogów. Obaj Hakaishinowie mają zwyczaj zakładać się, kto zdobędzie lepsze jedzenie – bezpieczniejsza forma zabawy niż niszczenie planet. Jako, że tym razem to Champa przegrał w pojedynku spróbowawszy zupki błyskawicznej, chce innych zawodów – turnieju sztuk walki, a jeśli wygra zdobędzie Ziemię z niepowtarzalnymi przysmakami. Beerus po swojej wygranej ma dostać Super Smocze Kule. Po pięciu zawodników ze świata siódmego i szóstego ma walczyć ze sobą jako boskie pionki. Ale w grę nie wchodzi tylko los Ziemi jaką ją znamy.
Muszę przyznać, że to dosyć ciekawa sprawa z tym wieloświatem. Wcześniej mieliśmy tylko namiastkę teorii multiwersum przy okazji efektów motyla spowodowanych przez Trunksa. Teraz sprawa staje się nieco bardziej skomplikowana. To znaczy, że Trunks podróżował nie tylko w czasie, ale i również między wszechświatami? A może właśnie w ten sposób spowodował kolejne ich powstanie? Jak płynie czas między tymi światami? Jeżeli w na naszej Ziemi jest 10 lipca 1000 roku, czy tak samo jest na tej alternatywnej? Sprawa z podróżami w czasie nigdy nie jest prosta i chyba tylko kilku twórcom udało się dobrze ją zinterpretować.
Jednakże sam motyw z Super Smoczymi Kulami za coś niezbyt mądrego. W tej sadze dowiadujemy się, że istnieją Kule Życzeń wielkości całych planet. Później jednak okazuje się, że jest ich siedem na oba wszechświaty – szósty i siódmy. Nikt nigdy o tym nie słyszał? No właśnie. Kiedy w sadze z Buu stary Kaioshin dowiaduje się o Smoczych Kulach, od razu mówi o tych Nameczańskich. Żaden ze znanych nam bogów w ogóle nie wspomina o tym, żeby coś takiego istniało. Mogę kupić to, że nikt po prostu o nich nie wiedział, co najwyżej Whis lub Vados, ale ze względu na ich osobowość nigdy tego nie ujawnili. Ale skąd w takim razie wiedział o nich Champa?
Briefs
W czasie przygotowania do turnieju widzimy moment, w którym Bulma spotyka Jaco po raz pierwszy. Okazuje się, że znają się od blisko 40 lat. Malutka Bulma była w stanie operować statkiem Jaco bez większych problemów pomimo bycia bobasem. Poznali się dzięki jej starszej siostrze, Tights Brief, na Omori's Island. Tak, okazuje się, że Bulma nie jest jedynaczką.
Ech... Tak, pomimo olania całej reszty ekipy, Bulmy jest zdecydowanie za dużo w tej serii. Kiedyś była tak zaskakująco dojrzała, aż miło. Tutaj jest wszędzie. Nigdy mi specjalnie nie przeszkadzała, ale w DB Super mam jej zwyczajnie dość. Co to w ogóle za bezsens, że w ciągu ostatnich 30 lat poznawania bohaterów, nikt nic nigdy nie wspomniał o starszej siostrze Bulmy, która okazuje się być podobnie inteligentna? Jaco oraz Tights są (jak na razie) całkowicie zbędni i tylko psują wszystko to, co wiedzieliśmy o bohaterach do tej pory. Zrozumiałe jest to, że Jaco nie odwiedzał Ziemi od jakiegoś czasu, ponieważ podróże z jednego końca galaktyki na drugi mogą trochę potrwać, albo po prostu miał masę innych zajęć związanych z patrolowaniem. Teraz jednak przylot na planetę zajmuje mu kilkanaście minut. I jest tam przy każdej możliwej okazji. No, po co on tam jest? Został zaproszony nawet na ten "wielki" turniej, niemalże na równi z Kaioshinami. A Północny Kaio nie był zaproszony, któremu Goku zawdzięcza chyba najwięcej do tej pory.
Jaco oraz Tights, których widzimy razem w trakcie jednej z retrospekcji. |
Ech... Tak, pomimo olania całej reszty ekipy, Bulmy jest zdecydowanie za dużo w tej serii. Kiedyś była tak zaskakująco dojrzała, aż miło. Tutaj jest wszędzie. Nigdy mi specjalnie nie przeszkadzała, ale w DB Super mam jej zwyczajnie dość. Co to w ogóle za bezsens, że w ciągu ostatnich 30 lat poznawania bohaterów, nikt nic nigdy nie wspomniał o starszej siostrze Bulmy, która okazuje się być podobnie inteligentna? Jaco oraz Tights są (jak na razie) całkowicie zbędni i tylko psują wszystko to, co wiedzieliśmy o bohaterach do tej pory. Zrozumiałe jest to, że Jaco nie odwiedzał Ziemi od jakiegoś czasu, ponieważ podróże z jednego końca galaktyki na drugi mogą trochę potrwać, albo po prostu miał masę innych zajęć związanych z patrolowaniem. Teraz jednak przylot na planetę zajmuje mu kilkanaście minut. I jest tam przy każdej możliwej okazji. No, po co on tam jest? Został zaproszony nawet na ten "wielki" turniej, niemalże na równi z Kaioshinami. A Północny Kaio nie był zaproszony, któremu Goku zawdzięcza chyba najwięcej do tej pory.
A propos bogów, ci z szóstego wszechświata również byli obecni, ale tylko dwóch i to stosunkowo młodych. Dlaczego nie zostało nam powiedziane nic więcej na ten temat? Jeśli dobrze pamiętam, młody Kaioshin w sadze Buu wspominał, że oprócz niego było jeszcze czterech opiekunów. Każdy do odpowiedniego regionu, zaś piąty opiekował się nimi wszystkimi. Czyli w szóstym świecie też Buu ich wybił? Byli chorzy? Może zajęci? Żądam informacji na ten temat! Skoro twórcy postanowili tak rozbudowywać te uniwersum, powinni solidnie podejść do sprawy. Zostając jeszcze w temacie – wspomniany młody Kaioshin oraz Kibito już nie są jednością. Okazuje się, że poprosili Nameczan o użycie ich Smoczych Kul w celu rozdzielenia. Tak po prostu. W mandze było to przynajmniej w jakikolwiek sposób wyjaśnione – bogowie podsłuchali rozmowy Champy i Vados, kiedy ci mówili o dużych Smoczych Kulach. Postanowili więc ich ubiec i dlatego dostali się na Namek. W anime wątek ten został całkowicie pominięty.
Turniej
Jeśli myśleliście, że w końcu Gohan wróci do akcji, możecie się srogo zawieść. Po ostatniej
porażce z Freezą, Gohan trenujący z Piccolo to widok, o którym większość
z nas już pewnie przestała marzyć, ale to na szczęście, udało się spełnić. Niestety nie będzie nam dane
zobaczyć go w trakcie turnieju, ze względu na... bardzo ważną
konferencję na uczelni, której nie może odpuścić. I niestety mam
wrażenie, że twórcy coraz bardziej olewają bogate uniwersum i innych
bohaterów, a skupiają się jedynie na Son Goku i Vegecie.
Skupmy się w końcu jednak na daniu głównym, czyli na samym turnieju. W drużynie naszych bohaterów są Goku, Vegeta, Piccolo, Buu i Monaka. Ten ostatni, to ulubieniec i najsilniejszy dotychczasowy przeciwnik Beerusa. W związku z tym, na turnieju musi walczyć jako ostatni. Z drugiej strony barykady mamy wielkiego miśka – Botamo, odpowiednika Freezy tamtego świata – Frosta, robotyczną istotę – Magettę, Saiyanina – Cabbę oraz seryjnego mordercę z twarzą Cella – Hita.
Trzeba to powiedzieć: walki te były co najwyżej średnie. Bardzo krótkie (to akurat nie jest jakaś wielka wada), ale w ogóle bez polotu, potęgi, wielkich wybuchów, nawet ta ostatnia. Całkowicie olano postać Buu, który miał wystąpić w walkach. Zasnął w trakcie testu. Co samo w sobie jest głupie. W trakcie Sagi Buu jest pokazany moment, kiedy ten śpi i trwa to pięć sekund. Co się stało, że nagle jego sny stały się tak ciężkie i tak długie? Piccolo, pomimo podjęcia walki, został też sprowadzony to minimum. Stoczył jedną walkę bez szału. Niestety mam wrażenie, że twórcy coraz bardziej olewają bogate uniwersum i innych bohaterów, a skupiają się jedynie na Son Goku i Vegecie. W DBZ mieliśmy wszystko całkiem dobrze wyważone. Nawet pomimo gigantycznych różnic w poziomach mocy, wszyscy w jakiś sposób byli istotni jeszcze w ostatniej sadze. Tyle potencjału zostało stracone przez odpuszczenie Gohana i Buu... Szkoda patrzeć, co się dzieje z naszymi ulubionymi bohaterami.
Ale przecież głupoty muszą trwać do samego końca i należy kontynuować bzdury z poprzednich sag. Hit był ostatnim przeciwnikiem i oczywiście musiał on wręcz zniszczyć Vegetę, żeby Goku miał miejsce na popisywanie się i "porządną" walkę. Niemal od razu musiał walczyć na poziomie SSJ Blue (Vegeta został pokonany w ciagu kilku chwil właśnie w tej formie), bo inaczej główny bohater mógłby zginąć. Tak, nawet na swoim niebieskim boskim poziomie, Saiyanie mieli problemy z pokonaniem gościa, który jednak bogiem nie jest. W pewnym momencie pada nawet sformułowanie, że Hit mógłby zabić Goku, gdyby dawał z siebie wszystko. Ba, Saiyanin musiał nawet użyć Kaio-kena (!) będąc w swojej boskiej formie (!!), a i tak zabójca był w stanie odeprzeć jego ataki i walczyć z nim na równi z równym (!!!). Ciekawe, że twórcy przypomnieli sobie o tej technice. A jakby wyglądał zwykły boski poziom z Kaio-kenem?
Ale cały ten turniej ma inny, bardzo poważny problem...
W poprzednich wpisach wyrażałem swoje niezadowolenie, kiedy w trakcie jednej sagi zmieniał się ending bez powodu. Tutaj znowu tak jest. Trzeci ending można było obejrzeć jeszcze przed pokonaniem Freezy, czwarty natomiast ukazuje się naszym oczom już w połowie turnieju. Kompletnie nie rozumiem takich decyzji, możecie nazywać mnie dinozaurem. Wracając jednak do samej oprawy audio, trzecie zakończenie przypadło mi do gustu. Nie żeruje na nostalgii tak jak poprzednie, przy okazji cieszy oko oraz wpada w ucho. Uważam, że ten ending jest najlepszy do tej pory, w przeciwieństwie do czwartego. Ten ponownie chce nam ukazać najwspanialsze lata szczenięce Goku, w dodatku muzyczna mieszanka japońskiego hip-hopu i discopolo to zdecydowanie za dużo dla mnie. W samych odcinkach muzyka się nie zmieniła, ale odnoszę wrażenie, że i tym razem jeszcze bardziej poprawiono jakość rysunków. Przemilczę oczywiście plastikowy styl, ale jednak tym razem zauważyłem znacznie mniej błędów i niedoróbek animacjach. Jeżeli taka tendencja wzrostowa się utrzyma, będzie można jakoś przeżyć identyczne twarze u wszystkich.
Skupmy się w końcu jednak na daniu głównym, czyli na samym turnieju. W drużynie naszych bohaterów są Goku, Vegeta, Piccolo, Buu i Monaka. Ten ostatni, to ulubieniec i najsilniejszy dotychczasowy przeciwnik Beerusa. W związku z tym, na turnieju musi walczyć jako ostatni. Z drugiej strony barykady mamy wielkiego miśka – Botamo, odpowiednika Freezy tamtego świata – Frosta, robotyczną istotę – Magettę, Saiyanina – Cabbę oraz seryjnego mordercę z twarzą Cella – Hita.
Trzeba to powiedzieć: walki te były co najwyżej średnie. Bardzo krótkie (to akurat nie jest jakaś wielka wada), ale w ogóle bez polotu, potęgi, wielkich wybuchów, nawet ta ostatnia. Całkowicie olano postać Buu, który miał wystąpić w walkach. Zasnął w trakcie testu. Co samo w sobie jest głupie. W trakcie Sagi Buu jest pokazany moment, kiedy ten śpi i trwa to pięć sekund. Co się stało, że nagle jego sny stały się tak ciężkie i tak długie? Piccolo, pomimo podjęcia walki, został też sprowadzony to minimum. Stoczył jedną walkę bez szału. Niestety mam wrażenie, że twórcy coraz bardziej olewają bogate uniwersum i innych bohaterów, a skupiają się jedynie na Son Goku i Vegecie. W DBZ mieliśmy wszystko całkiem dobrze wyważone. Nawet pomimo gigantycznych różnic w poziomach mocy, wszyscy w jakiś sposób byli istotni jeszcze w ostatniej sadze. Tyle potencjału zostało stracone przez odpuszczenie Gohana i Buu... Szkoda patrzeć, co się dzieje z naszymi ulubionymi bohaterami.
Ale przecież głupoty muszą trwać do samego końca i należy kontynuować bzdury z poprzednich sag. Hit był ostatnim przeciwnikiem i oczywiście musiał on wręcz zniszczyć Vegetę, żeby Goku miał miejsce na popisywanie się i "porządną" walkę. Niemal od razu musiał walczyć na poziomie SSJ Blue (Vegeta został pokonany w ciagu kilku chwil właśnie w tej formie), bo inaczej główny bohater mógłby zginąć. Tak, nawet na swoim niebieskim boskim poziomie, Saiyanie mieli problemy z pokonaniem gościa, który jednak bogiem nie jest. W pewnym momencie pada nawet sformułowanie, że Hit mógłby zabić Goku, gdyby dawał z siebie wszystko. Ba, Saiyanin musiał nawet użyć Kaio-kena (!) będąc w swojej boskiej formie (!!), a i tak zabójca był w stanie odeprzeć jego ataki i walczyć z nim na równi z równym (!!!). Ciekawe, że twórcy przypomnieli sobie o tej technice. A jakby wyglądał zwykły boski poziom z Kaio-kenem?
Ale cały ten turniej ma inny, bardzo poważny problem...
Wszystko to już było
Jeżeli nie porzuciliście uniwersum Smoczych Kul 15 lat temu wraz z zakończeniem emisji serialu w polskiej telewizji, znacie prawdopodobnie fanowską mangę Dragon Ball Multiwersum. Wspominałem o niej również przy okazji recenzji poprzedniej sagi. Tutaj mój powód jest podobny – fanowski projekt porusza podobne tematy, zaczął znacznie wcześniej i znacznie lepiej. Nie powiem, że wszystko tutaj było do dupy. Zawodnicy z szóstego wszechświata byli czymś w rodzaju alternatywnej rzeczywistości dla tych z siódmego. Poznajemy dobrodusznego Saiyanina, a nawet Freezę. Wyglądają oni nawet inaczej, nie są klonami swoich odpowiedników. Nie ma tu jednak nic nowego. Mało tego, na koniec turnieju okazuje się, że będzie kolejny, tym razem między wszystkimi dwunastoma światami. No przecież to jest kalka mangi stworzonej przez fanów.W poprzednich wpisach wyrażałem swoje niezadowolenie, kiedy w trakcie jednej sagi zmieniał się ending bez powodu. Tutaj znowu tak jest. Trzeci ending można było obejrzeć jeszcze przed pokonaniem Freezy, czwarty natomiast ukazuje się naszym oczom już w połowie turnieju. Kompletnie nie rozumiem takich decyzji, możecie nazywać mnie dinozaurem. Wracając jednak do samej oprawy audio, trzecie zakończenie przypadło mi do gustu. Nie żeruje na nostalgii tak jak poprzednie, przy okazji cieszy oko oraz wpada w ucho. Uważam, że ten ending jest najlepszy do tej pory, w przeciwieństwie do czwartego. Ten ponownie chce nam ukazać najwspanialsze lata szczenięce Goku, w dodatku muzyczna mieszanka japońskiego hip-hopu i discopolo to zdecydowanie za dużo dla mnie. W samych odcinkach muzyka się nie zmieniła, ale odnoszę wrażenie, że i tym razem jeszcze bardziej poprawiono jakość rysunków. Przemilczę oczywiście plastikowy styl, ale jednak tym razem zauważyłem znacznie mniej błędów i niedoróbek animacjach. Jeżeli taka tendencja wzrostowa się utrzyma, będzie można jakoś przeżyć identyczne twarze u wszystkich.
Bez charakteru
Twórcy zwyczajnie nie mają już pomysłu na nic ciekawego. Uniwersum powinno "zginąć" w taki sposób, w jaki to zapamiętaliśmy prawie dwie dekady temu. Pożegnaliśmy się z naszymi ulubieńcami kiedy to wszystko miało jeszcze jakiś sens. To co widzimy teraz zakrawa o parodię, co gorsza twórcy również to widzą i celowo podjudzają takie skojarzenia. Tekst "Też drzesz się, kiedy się wzmacniasz" to tylko wierzchołek góry.Z drugiej strony, Dragon Ball Super bardziej niż którakolwiek saga w DBZ wraca do humoru Toriyamy i wielbionych przez niego absurdów i fillerów. I ponownie, obie te rzeczy przypadły mi do gustu. Fillerów tym razem prawie nie ma, ale skupiono się na ośmieszaniu rzeczywistości uniwersum, pomimo walk jako dania głównego. Przykładem pierwszym z brzega może być Monaka, największy siłacz z siódmego wszechświata. Postać bardzo sympatyczna, której chyba nie da się nie lubić, pojawił się nawet w openingu. Przykre, że taki poboczny chłystek okazuje się być najjaśniejszym punktem tych kilkunastu odcinków. Uważam też, że bardzo dobrze zostali ucharakteryzowani Champa i Vados. Hakaishin jest wredny, cwaniacki, opryskliwy, gburowaty, humorzasty jeszcze bardziej niż sam Beerus – posiada wszystkie cechy, jakich możemy spodziewać się po złodupcu. Z drugiej strony mamy jego opiekunkę (?) Vados, która podobnie jak Whis jest dystyngowana, niezwykle inteligentna i tajemnicza. Kim oni są, do cholery?! To chyba właśnie ta dwójka najbardziej imponuje swoim charakterem. Mam nadzieję, że za jakiś czas poznamy ich lepiej.
A jednak ze swojego charakteru stracili wszyscy pozostali. Goku jest dziecinny jak nigdy do tej pory, poza momentami kiedy był faktycznie dzieckiem. Pamiętacie jak zaskakująco był dojrzały już od pierwszych chwil DBZ? Vegeta juz nie jest imponującym i dumnym księciem, a Beerus nie jest już tak przerażający jak na początku, a ta zmiana boli mnie chyba najbardziej. Wielki Bóg Zniszczenia za kumplował się z Ziemianami i daje sobą pomiatać jak mała dziewczynka. Pomimo tego, że sprawia wrażenie, że jest inaczej. Jak widzieliśmy go pierwszy raz, dystans między nim a resztą był odczuwalny od razu. Beerus był taki tajemniczy i złowieszczy. Teraz możemy go traktować jak kumpla, z którym pójdziemy na piwo.
Uff, nareszcie koniec. Cieszyłem się, że w końcu dostaniemy coś nowego. Poznamy Champę, Vados i innych ciekawych bohaterów. Ostatecznie wyszło na to, że nie dostaliśmy niczego nowego. Pomysł z multiwersum jest nam znany już od lat, później fani zaadaptowali to do swojej wizji, a teraz oficjalne źródła chcą mieć kawałek tego tortu. Obawiałem się tego już przy okazji walki Goku i Beerusa, kiedy ten ostatni wspomniał, że istnieje wiele innych wszechświatów. Niestety, moje obawy się spełniły...
Na pocieszenie po tej średniej sadze, twórcy rzucili małą zajawkę nowej. Powracamy do przyszłości Trunksa! No, nareszcie! Przy okazji poprzedniej recenzji i w trakcie wielu dyskusji powtarzałem wielokrotnie – skoro nie ma pomysłów na nic nowego, skoro jest tak bezczeszczone piękne zakończenie DBZ, skoro ciągle są powroty do przeszłości i Freezy, dlaczego nikt nie chce zająć się tym od strony Trunksa? Nigdy nie widzieliśmy jak wyglądał przylot wspomnianego imperatora na Ziemię w jego przyszłości. Nie wiemy też co się z nim dzieje po pokonaniu cyborgów. Ten temat do tej pory podjęli się tylko twórcy gry Shin Budokai 2. Przecież to świetny materiał na serial! Mistrzu Akira, proszę, nie zawiedź mnie tym razem. Przebrnąłem już przez 50 odcinków, nie chcę tego teraz porzucać.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz