Powrót do przeszłości: Pokemon Yellow Version [GB]

Ekran tytułowy Pokemon Yellow Version.

Od jakiegoś czasu ponownie pojawiają się pytania "od której części Pokemon zacząć?". Widać Pokemon GO wskrzesiło markę w Polsce i wyniosło na wyżyny popularności wśród codziennego życia Kowalskich, niczym 15 lat temu. Jak zwykle doradzam grę od samego początku. Wielu z was od razu może zarzucić mi nostalgiczne podejście do sprawy, i nie będzie to tak do końca złe spostrzeżenie. Sugeruję grę od początku, nie ze względu na dość bogatą w Pokemony przeszłość, ale dlatego, że każda kolejna część była coraz łatwiejsza, a najnowsze odsłony pod tym względem wołają o pomstę do nieba. Oczywiście byłem w mniejszości, ale dyskusje na ten temat stały się na tyle częste, iż sam postanowiłem odświeżyć klasyka dzięki (ponownie) dobrodziejstwom kompatybilności wstecznej i cyfrowej rewolucji.

Tym razem tytuł felietonu jest nieco naciągany. O ile powrót do pierwszej generacji jest faktycznie dla mnie swoistą podróżą w czasie, tak w Pokemon Yellow Version nie grałem prawie wcale. Nigdy nie jarała mnie wizja chodzącego za mną Pikachu. Te 10 lat temu uznawałem, że to Yellow jest najsłabsza odsłoną serii. Nie było za tym żadnego racjonalnego powodu, po prostu była to trochę inna wersja niż Red. No może jeden był – nie można ewoluować Pikachu.


Logistyka wyższego poziomu

Tak więc "wróciłem" do średnio przeze mnie lubianego Pokemon Yellow. I chociaż może to się wydać dziwne, właśnie to był mój główny powód zakupu na e-shopie akurat tej a nie innej wersji – niechęć do niej. Za dzieciaka grałem w Pokemon Red, jedyną prawilną, polską wersję. Patrząc na to z perspektywy czasu, właśnie to prawdopodobnie przyczyniło się do wciągnięcia mnie w ten świat. Wielu rzeczy nawet w swoim rodzimym języku nie rozumiałem, była to też jedna z moich pierwszych gier, więc nie rozumiałem samego grania jako takiego. Pytałem się kumpli jak się atakuje, używa Pokeballi, co jest czym. Za namową kolegów zacząłem jednak przemierzać świat, aby złapać je wszystkie, nazywałem się Ash i nie rozumiałem tylu różnic względem serialu nadawanego wówczas na Polsacie. Pokemon Red udało mi się poznać niemal na wylot, kilka lat później przeżyłem to samo z Pokemon LeafGreen.


Wszystko to sprawiło, że wydawało mi się to logiczne, żeby teraz odświeżyć swoje wspomnienia z pierwszej generacji z Pokemon Yellow, za którym nigdy nie przepadałem. Ironia losu sprawiła, że to właśnie Pokemon Yellow mam jeszcze w oryginalnej wersji fizycznej. Nie nadaje się jednak z powodu nie trzymania stanu zapisu, nawet po zmianie baterii.

Starość nie radość

Za dzieciaka wsiąkłem w ten świat niemal tak bardzo jak ten z Dragon Balla, z tą różnicą, że moje zainteresowanie nie utrzymało się tak długo. Dzisiaj niespecjalnie mam ochotę nadal interesować się uniwersum kieszonkowych stworków, pomimo tego, iż żyje ono własnym życiem nieprzerwanie od dwudziestu lat. Ale nie jest to dla mnie nowość. "Znudzenie" serią zauważyłem już przy Pokemon SoulSilver, remake'u najlepszej części ze wszystkich, nie tylko moim zdaniem. Ciężko mi było wytrzymać z trenowaniem stworków, przez co zrobiłem sobie przerwę w serii na jakiś czas, a o mały włos piątej generacji już w ogóle bym nie poznał. Szóstą nie zainteresowałem się do tej pory, a przecież za miesiąc będziemy mieli siódmą.

Po tych wszystkich latach problemem okazała się jednak wspomniana nostalgia. Radząc wszystkim zaczynanie od samego początku, doskonale zdawałem sobie sprawę z koniecznego gigantycznego grindu. Pamiętałem o wysokim poziomie trudności braku wielu usprawnień względem następnych części. Nie wziąłem pod uwagę jednak cierpliwości innych graczy, w tym również mojej. Pokemony przestały mnie kręcić, po tylu latach wiem, że jestem już za stary na trwające godziny grindy w krzakach przed gymem. Przepraszam wszystkich, którzy dali się namówić na pierwszą generację i teraz mają podobny problem.


Mój problem wynika z... no cóż, nostalgii. Pokemony zawsze kojarzyły mi się z koniecznością grindu i nigdy z tym nie dyskutowałem i nigdy nie miałem z tym problemu. Te gry były wymagające. Między każdą odznaką należało przejść naprawdę sporą ilość pikseli i również trenować swoich towarzyszy. Było gdzie to robić, całe Kanto jest usłane trawą z dziką zwierzyną. Mało tego, pierwsza generacja nie była tak bardzo liniowa jak może się to dzisiaj wydawać. Były miejsca, ukryte, były też ukryte i obowiązkowe. Był backtracking, trzeba było pomyśleć gdzie iść dalej i jak dostać się do zamkniętego miasta w samym środku kraju, a tak duże jaskinie już chyba nigdy później się nie pojawiły. Każda z nich nie miała końca. Pierwsza generacja Pokemonów była niesamowicie rozbudowana i nie mam pojęcia jakim cudem twórcy pomieścili to wszystko w tym wielkim kartridżu z tak małą pojemnością.

Nostalgia nie przeszkadzała mi w odbiorze szaty graficznej. Archaiczna oprawa wygląda nadal ok, zwłaszcza dla takiego zacofańca jak ja. Jednakże mechanika zestarzała się znacznie gorzej. Red jest powolny, walki też się przeciągają. Wybór Pokemona do wykonania HMa jest równie toporny, a nawet uczenie stworka nowego ataku i plecak z itemami... Następne odsłony odwaliły kawał dobrej roboty jeśli chodzi o user experience. Po kilku godzinach już poważnie odczuwałem braki w funkcjach, do których przyzwyczaiły mnie kolejne generacje.


Stara miłość nie rdzewieje?

Jest jednak coś pięknego w tym wszystkim. Poczucie, że droga do zostania mistrzem Kanto wiąże się z dużym poświęceniem i masą trudności. Dzisiaj gry przechodzą się same, również Pokemon. I to pewnie zabrzmi dziwnie w kontekście całego wpisu, ale przyjemnie chodzi mi się po Kanto po tylu latach. Głównie za sprawą... nostalgii. Pomijając fakt przestarzałego UXa, to jednak z łezką w oku wspominam sytuacje, które miały miejsce na konkretnym zlepku pikseli. To jak na początku musiałem się wszystkiego uczyć, poznawać branżę tak naprawdę. Dowiadywanie się do czego służą dane itemy, kamienie ewolucji, mroczna przeszłość kraju... Tego już nie da się powtórzyć.

Czy warto dzisiaj sprawdzić grę z mechaniką sprzed dwudziestu lat? Warto, również ze względu na wsparcie aplikacji Pokemon Bank. Jeśli dopiero zaczynacie swoją przygodę z kieszonkowymi stworkami, już wyjaśniam: jest to aplikacja na Nintendo 3DS, do której możliwe jest przesyłanie złapanych Pokemonów w różnych grach. Jak sama nazwa sugeruje, jest to aplikacja może służyć jako magazyn wszystkich złapanych przez nas stworków. Oznacza to, że teraz będziecie mogli przesłać swoich ulubieńców z Kanto do najnowszych gier. Witaj, Charizard!

Ech, muszę w końcu wrócić do Pokemon Adventures.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz