Oscar Isaac jako Apocalypse. Źródło: filmweb.pl |
Szczerze powiedziawszy mam dosyć ambiwalentny stosunek do filmów na podstawie komiksów. Nie znam wszystkich superbohaterów, tylko garść z nich, a same kolorowe komiksy zainteresowały mnie dopiero niedawno. Marvel Cinematic Universe odpuściłem już sobie jakiś czas temu, ze względu na kolosalną ilość wątków, bohaterów i wielu innych rzeczy, których nie rozumiem. Do tego dochodzi środowisko mutantów, które dokłada do tego wszystkiego kolorowych ludzi na kolejnych szczeblach ewolucji oraz zabawę z czasem. Ironicznie, z portfolio Marvela to właśnie uniwersum X-Men stało się moim ulubionym, nie tylko wśród komiksów, ale również filmów. Nie oznacza to jednak, że nie gubię się w takiej ilości wątków i postaci. Do każdego filmu podchodziłem z gigantyczną rezerwą, jako że jednak nie jestem fanem przedstawionego świata (po prostu czasem lubię obejrzeć któryś z filmów), a swoją wiedzę muszę czerpać przede wszystkim z kinematografii. Nie inaczej było w przypadku Apocalypse. Nie łudziłem się nawet, że zrozumiem jakiekolwiek wątki komiksowe, liczyłem raczej na dobrą zabawę jaką dostarczyło mi choćby Przeszłość, która nadejdzie, stając się moim ulubieńcem z tego uniwersum. Mimo wszystko, takie podejście nie pozwoliło mi wyjść z kina zadowolonym.
Wspomniany poprzednik namieszał nieco z osiami czasu, sprawiając, że wszystko to, co do tej pory widzieliśmy w filmach z mutantami, nigdy się nie wydarzyło. Albo jak kto woli, wydarzyło się w alternatywnej rzeczywistości. X-Men: Apocalypse kontynuuje wątki z tej "nowej" osi czasu, przenosząc nas do lat 80. XX wieku. Mimo to, nieznajomość poprzednich filmów może znacznie utrudnić zrozumienie wielu wątków, ponieważ często mamy nawiązania do Przeszłości, która nadejdzie, a nawet Pierwszej Klasy. Aby czerpać jak największą przyjemność z najnowszego dzieła Singera, polecam wcześniejsze obejrzenie przynajmniej tych dwóch filmów. Nie musicie się obawiać – te są naprawdę dobre. Można powiedzieć, że najbardziej podobają mi się filmy z młodymi mutantami. Niestety, Apocalypse wyłamuje się z tego standardu "z hukiem".
Od lewej: Jennifer Lawrence, Rose Byrne, James McAvoy, Lucas Till, Nicholas Hoult. Źródło: filmweb.pl |
Początek filmu przypominał mi trochę konstrukcję Batman v Superman, co w tym przypadku oznacza po prostu chaos. Poznajemy naszych bohaterów, którzy są w zupełnie różnych rejonach świata. Skaczemy między jednym domem, a drugim, a to jesteśmy w Berlinie, a to w szkole Xaviera. Nie możemy jednak skupić się na jednym konkretnym elemencie. Każdy z mutantów ma swoją historię, którą musi odegrać w danym miejscu, jednak za chwilę o tym nie pamiętamy, ponieważ przeskakujemy do innego kontynentu. Tym samym dowiadujemy się, że Magneto odpoczywa po ostatnich wydarzeniach z dala od świata, w komunistycznej Polsce. Zmienił tożsamość, założył rodzinę, pracuje jak prawdziwy polski robotnik w fabryce za 2000 miesięcznie.
Miejmy to za sobą - cieszę się, że polski wątek pojawił się w filmie, jednakże rozumiem też falę hejtu jaka przeszła przez ten element w naszym kraju. Zawsze podobało mi się w filmowych X-Menach podejście do sprawy osób innej narodowości. Jeśli postać na ekranie jest Rosjaninem, mówi po rosyjsku. Jeśli jesteśmy w Polsce, mówimy po polsku. Sprawa taka prosta, a tak bardzo dodająca klimatu całości. Rozumiem, że Fassbender nie jest w stanie mówić z odpowiednim akcentem, w końcu dla krajów zachodnich język polski jest niemalże nie do opanowania. Rozumiem, że my jesteśmy wyczuleni na swój ojczysty język. To sprawiło, że nie jesteśmy w stanie dobrze odebrać sceny starcia Magneta i milicji. Łamańce językowe śmieszą, w dodatku polski milicjant z łukiem - no kto na to wpadł? Na każdym posterunku były takie, czy może zrobili sobie jeden 5 minut wcześniej z gałęzi w lesie? Złośliwcy mogą to odebrać w jeszcze inny sposób – w Polsce była taka bieda i zadupie, że nawet w XX wieku biegaliśmy jak dzikusy z łukami. Z drugiej strony pamiętajmy, że to są tylko nasze odczucia, jako, że dana sytuacja bardzo nas dotyczy. Jestem ciekawy, czy podobne reakcje były np. w Rosji przy okazji premiery Pierwszej Klasy.
Najnowsze dzieło Singera ma jednak gorszy problem niż kaleczony polski. Tytułowy Apocalypse jest nijaki. Starożytny mutant budzi się z długiego snu. Nie wie jednak gdzie jest i co się dzieje. Chodzi po ludziach uczy się wydarzeń z ostatnich kilku tysięcy lat przykładając rękę do telewizora. Ludzie przez tyle lat stworzyli sobie sztucznych bożków, a na to pozwolić nie można. Niebieski mutant postanawia zebrać ze sobą czterech towarzyszy, wybranych niemal kompletnie przypadkowo, i zniszczyć wszystko. Fakt, że jego moce są imponujące, to jednak nie wzbudza naszego przerażenia ani podziwu. Moim zdaniem jedynie bitwa w umyśle Charlesa była czymś co takie odczucia mogła spowodować.
Michael Fassbender jako Magneto. Źródło: filmweb.pl. |
Miejmy to za sobą - cieszę się, że polski wątek pojawił się w filmie, jednakże rozumiem też falę hejtu jaka przeszła przez ten element w naszym kraju. Zawsze podobało mi się w filmowych X-Menach podejście do sprawy osób innej narodowości. Jeśli postać na ekranie jest Rosjaninem, mówi po rosyjsku. Jeśli jesteśmy w Polsce, mówimy po polsku. Sprawa taka prosta, a tak bardzo dodająca klimatu całości. Rozumiem, że Fassbender nie jest w stanie mówić z odpowiednim akcentem, w końcu dla krajów zachodnich język polski jest niemalże nie do opanowania. Rozumiem, że my jesteśmy wyczuleni na swój ojczysty język. To sprawiło, że nie jesteśmy w stanie dobrze odebrać sceny starcia Magneta i milicji. Łamańce językowe śmieszą, w dodatku polski milicjant z łukiem - no kto na to wpadł? Na każdym posterunku były takie, czy może zrobili sobie jeden 5 minut wcześniej z gałęzi w lesie? Złośliwcy mogą to odebrać w jeszcze inny sposób – w Polsce była taka bieda i zadupie, że nawet w XX wieku biegaliśmy jak dzikusy z łukami. Z drugiej strony pamiętajmy, że to są tylko nasze odczucia, jako, że dana sytuacja bardzo nas dotyczy. Jestem ciekawy, czy podobne reakcje były np. w Rosji przy okazji premiery Pierwszej Klasy.
Najnowsze dzieło Singera ma jednak gorszy problem niż kaleczony polski. Tytułowy Apocalypse jest nijaki. Starożytny mutant budzi się z długiego snu. Nie wie jednak gdzie jest i co się dzieje. Chodzi po ludziach uczy się wydarzeń z ostatnich kilku tysięcy lat przykładając rękę do telewizora. Ludzie przez tyle lat stworzyli sobie sztucznych bożków, a na to pozwolić nie można. Niebieski mutant postanawia zebrać ze sobą czterech towarzyszy, wybranych niemal kompletnie przypadkowo, i zniszczyć wszystko. Fakt, że jego moce są imponujące, to jednak nie wzbudza naszego przerażenia ani podziwu. Moim zdaniem jedynie bitwa w umyśle Charlesa była czymś co takie odczucia mogła spowodować.
Evan Peters jako Quicksilver. Źródło: filmweb.pl |
Zwycięzcą młodych mutantów jest Quicksilver. Ponownie ratuje świat z opresji swoją nadzwyczajną prędkością. Scena ta została zrealizowana świetnie, jest zabawna i stanowi fajną przeciwwagę do poważnej atmosfery całości. Nie podobało mi się jednak to, że... to już było. Dostaliśmy powtórkę z rozrywki z Przeszłości, która nadejdzie. Chociaż tamtejsza scena była mniej efekciarska i krótsza, cała idea pozostała. Nie mogłem też oprzeć się wrażeniu, że Quicksilver pojawił się w danym momencie na siłę, bo przydał się do scenariusza. W dodatku, chłopak jest taki mądry, że z odległości 1 km ocenił, skalę niebezpieczeństwa. Nie da się jednak zaprzeczyć, że to chyba jedyna postać z charakterem w tym filmie. Scott Summers najpierw zachowuje się jak szykanowana dziewczynka, a później okazuje się być nieporadnym ważniakiem. Jean Grey nie uwodzi, Storm przygląda się wszystkiemu z boku. Ze starszymi wcale nie jest lepiej: Charles Xavier śmieszkuje (naprawdę), Apocalypse nie straszy, a Mistique też jest jakoś wyjątkowo nieporadna. Na domiar złego, brakowało mi tutaj jakiejś zażyłości między bohaterami, która zawsze mnie ujmowała. Nigdy nie było tak, że Magneto i Profesor X byli śmiertelnymi wrogami. Ich relacja była zawsze bardziej skomplikowana, i obaj wierzyli w lepsze jutro dla swoich zmutowanych braci, każdy na swój sposób. Tutaj nie było czegoś takiego. Dopiero dwie ostatnie minuty filmu uświadczyły mnie w przekonaniu, że jednak to nadal ci sami bohaterowie.
Gościnny występ Wolverine'a zaliczam na plus. Szkoda, że Hugh Jackam nie starzeje się tak wolno jak Rosomak, ale to właśnie w Apocalypse po raz pierwszy widzieliśmy go jako zwierzę nie do okiełznania. I też może trochę na siłę został tu wsadzony wątek z bazą Strykera w Kanadzie, ale przynajmniej to co tam się działo było było spójne z całą resztą. No i trzeba było przecież dać dzieciom okazję do wykazania się. Cieszę się, że twórcy postanowili pokazać wątek z Weapon X i nie został on wyeksploatowany od deski do deski, tylko pokazany jego skutek. Z drugiej strony – dlaczego Wolverine tam był? Kłóci mi się to z zakończeniem Przeszłości, która nadejdzie. To jest chyba największa bolączka filmów X-Men. Każdy z nich dzieli kilka, a nawet kilkadziesiąt lat, przez ten czas mogło zdarzyć się wszystko, a bohaterowie są rozsiani po całym świecie kompletnie od czapy. Pomimo bezpośrednich nawiązań do różnych wydarzeń z poprzednich filmów, brakuje mi w nich pewnej ciągłości.
Wyszedłem z kina ze sporym niedosytem. Dla mnie wiele wątków było tutaj na siłę, fabuła nie porwała, nie szokowała, ani nie trzymała w napięciu. Całość skupia się na pokonaniu głównego złego przez tych dobrych, zaś ci mniejsi źli skręcają na ścieżkę dobra. Nie było tutaj tej "skomplikowanej" relacji między starymi przyjaciółmi. Po prostu nic interesującego. Obawiam się, że X-Men: Apocalypse nie jest dla fanów komiksów, ponieważ mogą oni poczuć się zwyczajnie urażeni. Ja komiksów z mutantami prawie nie znam, więc podszedłem do tematu jak kompletny laik, a i tak nie bawiłem się specjalnie dobrze. Szkoda, Singer naprawił różne głupoty w poprzednim filmie i stworzył dla nas dobrą bazę dla filmów na podstawie komiksów, ale tutaj coś jednak mu nie wyszło.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz