Fragment okładki Superman: Czerwony Syn. Całość tutaj. |
Nie jestem fanem scenariuszy "what if", czyli gdybających o tym co by było gdyby ktoś zrobił coś innego. Zazwyczaj są to historie mocno naciągane, bez sensu i po prostu głupie. Ich powstawanie jest chęcią zgarnięcia jak najwięcej kasy z maszynki jej produkującej. Takie zjawisko zakorzeniło się w popkulturze chyba na dobre, co oznacza, że i w komiksie natkniemy się na tego typu niuanse. Zniechęcony, nie przypuszczałem, że kiedykolwiek jakikolwiek tego typu twór mi się spodoba. Ku mojemu zaskoczeniu, Superman: Czerwony Syn jest świetnym wyjątkiem od reguły.
Komiks pierwotnie wyszedł na rynek zachodni w 2003 roku. Za scenariusz był odpowiedzialny Mark Millar, człowiek znany choćby za Kick-Ass. Świetną historię zdobią rysunki Kiliana Plunketta i Dave'a Johnsona. Już powiedziałem, że fabuła stoi na wysokim poziomie? Ano stoi, nawet nie domyślacie się jak bardzo. Scenarzysta postanowił opowiedzieć alternatywną historię Supermana, w której to kosmiczny pojazd z noworodkiem rozbija się nie w Ameryce, ale na terenie Związku Radzieckiego. Też moją pierwszą myślą było "to absurd!", ale... nie. Fabuła ta ma sens, a jeśli macie problem z pogodzeniem się z tym faktem, oto drobna podpowiedź – zapomnijcie całkowicie o wszystkim co wiecie o DC. Niech Superman i spółka nigdy nie powstaną według waszej rzeczywistości. Mamy rok 1938, mieszkamy w Ukrainie, a do naszych rąk trafia historyjka obrazkowa z gościem w pelerynie, który tłucze kapitalistów zza wielkiej wody. Brzmi to nieprawdopodobnie? Właśnie taka jest ta historia patrząc z naszej perspektywy dzisiaj, ale też różni się od pozostałych "co by było gdyby" – jest bardzo dobrze napisana. Syn czerwonej gwiazdy nie różni się specjalnie od tego, którego poznaliśmy w kraju wolności. Jest on nadal dobrodusznym i niosącym pomoc obywatelom... przepraszam, towarzyszom. Superman jest bohaterem Związku Radzieckiego, kochanym przez wszystkich, wysoko postawiony w ówczesnym rządzie. Ale chwila, dlaczego mam zapomnieć również o pozostałych bohaterach DC? Czerwony Syn to alternatywna historia całego uniwersum. Ku uciesze przeciwników Batman v Superman zdradzę, że tutaj również natkniemy się na więcej niż jednego superbohatera. Nic więcej nie zdradzę – niech to będzie wasza niespodzianka. Fabuła nie jest specjalnie skomplikowana, ale sposób jej poprowadzenia wciąga i uaktywnia syndrom "jeszcze jednej strony". Jest to też zasługa szaty graficznej albumu. Komiks jest bardzo kolorowy, pomimo szarej komunistycznej rzeczywistości. Delikatnie uproszczone rysunki nie męczą i dodatkowo zachęcają do dalszego czytania.
Komiks ten jest czymś wyjątkowym. Zawiera mnóstwo odniesień do "alternatywnej rzeczywistości", w której Kal-El ląduje w Ameryce, jak choćby Smalville. Wszystkich nie wyłapałem, gdyż nie jestem zapoznany z tym bohaterem tak jak z innymi, ale przyznaję szczerze, że zazdroszczę fanom Supermana znalezienia ich wszystkich. Nie martwcie się jednak, jeśli jesteście w podobnej sytuacji jak moja, prawdopodobnie będziecie się równie dobrze bawić. Nie bez powodu. Superman: Czerwony Syn to swoista satyra polityczna świata zarówno
obecnego jak i tego z XX wieku. To inteligentna mieszanka
wybuchowa science fiction, akcji, dramatu i komedii. Myślę, że może to być świetna alternatywa dla zawiedzionych najnowszym filmem, ale i nie tylko. Uważam, że każdy powinien się chociaż spróbować zapoznać z tym albumem. Starsze osoby docenią odniesienia do poprzedniego ustroju politycznego obecnego w naszym kraju, a i dzięki temu może szerzej zainteresują się czym jest historia obrazkowa. Dla fanów komiksu to lektura obowiązkowa. Dla fanów Supermana, tym bardziej. Na zachętę zdradzę, że to mój pierwszy komiks z Supermenem, jaki kiedykolwiek przeczytałem. Cieszę się, że to był akurat ten.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz