"Let's rock and roll", czyli powrót do gwiezdnych wojen w Star Fox Zero [Wii U]

Grafika promocyjna Star Fox Zero.

Jak być może pamiętacie, bardzo pozytywnie zaskoczył mnie Star Fox 64 3D. To było moje pierwsze spotkanie z serią, której fanem nigdy nie byłem. Nie wymagałem też wiele od gry, chciałem jedynie poznać jej fenomen polegający na wyprzedaniu wszystkich premierowych sztuk tytułu będącego remakiem odsłony sprzed ponad dekady. Wprawiło mnie to też w optymistyczny nastrój względem następnej części, jaką jest Star Fox Zero na Wii U.

Pierwsze zapowiedzi nie powalały. Widać było, że wrócimy do klasycznego shootera na szynach ze statkami kosmicznymi w 3D, ale mało kto napalał się na ten tytuł. Gra wyglądała niesamowicie... brzydko. Ludzie zachodzili w głowę, co takiego się stało, że najnowsza gra na najnowszą konsolę wygląda gorzej niż te na sprzęty dwie generacje temu. Nintendo jakiś czas temu nauczyło się słuchać fanów i wyciągać wnioski. Dwukrotne przekładanie premiery prawdopodobnie było zmotywowane właśnie takimi opiniami. Z każdą kolejną zapowiedzią gra wyglądała coraz ładniej i... nadal nie jest to najładniejsza gra na Wii U, ale dużo zyskała. I być może za dużo tutaj gadam o grafice, ale nie da się ukryć, że to od warstwy audiowizualnej zależą pierwsze wrażenia. Moim zdaniem, ostatecznie gra wygląda ładnie, mamy mnóstwo światełek, błysków i wybuchów, a sierść "zwierzątek" wygląda wręcz imponująco. Przez kilka godzin zabawy nic mnie nie kłuło w oczy, w dodatku muzyka jest świetna. Moim zdaniem pasuje idealnie do danej sytuacji, kiedy trzeba jest dynamiczna, a kiedy indziej "honorowa", nagradzająca. Nie ma tutaj większych zmian względem Star Fox 64 (3D) – gra wygląda i brzmi bardzo dobrze, daje masę frajdy, a na ekranie dużo się dzieje, a przez to wciąga. 

To nie koniec podobieństw. Fabuła opowiada o tym jak szalony naukowiec, Andross, postanawia wykorzystać swój intelekt w celu zniszczenia wszystkiego co istnieje... Brzmi znajomo? Pięć lat przed wydarzeniami z gry, złodupca próbował powstrzymać ojciec głównego bohatera, James McCloud. To również znacie? No właśnie. Star Fox Zero to po raz kolejny opowiedziana ta sama historia. Łudziłem się, że będzie to coś w rodzaju prequela, ewentualnie bezpośredniej kontynuacji 64 (3D). Nic bardziej mylnego. Niestety tych podobieństw jest więcej. Gra w wielu momentach wygląda jak swój pierwowzór - interfejs, ekrany bohaterów, teksty (!), ich zachowanie... To wszystko jest niemal identyczne jak wersja pierwotna. Dodano oczywiście nowe poziomy, bossów, pojazdy, nawet cutscenki. Fabuła przeszła też drobny lifting, aby nie była kropka w kropkę taka sama jak wcześniej... Ale jest taka sama. Nieco bardziej rozbudowana, wzbogacona nowymi elementami gameplayu, ale to nadal ta sama gra. Zawiodłem się tym, ale fani serii pewnie jeszcze bardziej. To pierwsza nowa z uniwersum gra od dziesięciu (!) lat (bo 64 3D było od początku zapowiadane jako remake/port), a opowiada znaną wszystkim historię. Zabrakło mi tutaj czegoś nowego, świeższego. 

Nie znaczy to, że nie wprowadzono nowości. Gameplay Star Fox Zero jest niemal identyczny jak w 64 3D, ale został napisany w taki sposób, aby wykorzystywać Gamepada jak tylko się da. W taki oto sposób, głosy bohaterów usłyszymy tylko i wyłącznie z głośników wbudowanych w ten kontroler. Zrobiono to z sensem, ponieważ cały ekran jest widokiem z oczu Gwiezdnego Lisa siedzącego w kokpicie. Oznacza to, że słyszymy również szumy silnika oraz odgłosy otoczenia np. w trakcie biegania Walkerem. Uważam, że to bardzo fajne rozwiązanie, dające trochę świeżości i innowacyjności. Jako, że Gamepad to także kokpit, to za jego pomocą celujemy w to co widzimy na ekranie, dzięki wbudowanym żyroskopom. Jest to zaskakująco wygodne i sprawdza się, gdy chcemy (a często musimy) być precyzyjni. Sterowanie to najczęściej powtarzany minus tej gry w innych recenzjach, ale przyznam szczerze, że mi zamysł przypadł do gustu. Gracz musi jednocześnie zerkać na dwa ekrany, telewizora, na którym widać całą akcję i otoczenie oraz Gamepada, dzięki któremu może precyzyjne wycelować we wrogie statki. Oczywiście, taki sposób sterowania jest trudny do przyswojenia, ale nie niemożliwy do opanowania. Gracze ostatnimi czasy trochę się rozleniwili. Gra stała się wymagająca, stąd negatywne odczucia. Moim zdaniem kompletnie niezasłużenie. Star Fox Zero to jedna z niewielu gier na Wii U, która z sensem wykorzystuje dodatkowe możliwości unikatowego kontrolera. Można wyłączyć te sterowanie, ale polecam sprawdzić inną opcję – lokalny co-op. Jest to możliwe, pod warunkiem, że macie Classic Controller Pro lub Wiimote. W takim przypadku jeden z graczy celuje i strzela Gamepadem we wszystko co się rusza, zaś drugi steruje całym statkiem patrząc na telewizor. Może brzmi to dziwnie, niezachęcająco, a nawet absurdalnie, ale przed orzekaniem wyroku zachęcam do uprzedniego sprawdzenia tego na własnej skórze. Po pierwsze, wtedy jest łatwiej, ponieważ jedna głowa skupia się tylko na jednej rzeczy, a po drugie satysfakcja jaką odczujecie pokonując kolejnego pomysłowego bossa współpracując ze sobą jest nie do opisania. 

"I oto całe Star Fox Zero". Gra, która po raz kolejny serwuje masę frajdy oraz tę samą fabułę. Na ekranie dzieje się dużo, co wciąga i wywołuje syndrom "jeszcze jednej planety". Muzyka i grafika stają na wysokim poziomie, sterowanie wymaga wprawy, ale nie jest nie do ogarnięcia. Dla mnie największym minusem jest wspomniany brak innowacji na tle poprzednika. Produkcja ta nie wnosi niemal nic nowego do serii, poza bardzo ciekawym wykorzystaniem Gamepada, ale zostało to uwarunkowane konsolą docelową. To dobra gra, czemu trudno się dziwić skoro odpowiedzialne za nią było PlatinumGames. Czy warto zagrać? Na pewno. Czy dla tego liska warto kupić konsolę? Trudno powiedzieć. Jeśli znasz Star Fox 64 (3D), możesz się srogo zawieść. Mimo wszystko, ja zakupu nie żałuję i chętnie będę wracał do tej odsłony.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz