Niepowstrzymani ludzie kontratakują – Atak Tytanów, sezon 1

Kadr z anime. Gigantyczny Tytan (z lewej) kontra Eren Jeager (z prawej).

Rzadko kiedy zdarza mi się oglądać anime, poza tym, co było nadawane w polskiej telewizji na przełomie wieków. Jeśli oglądam coś zupełnie (dla mnie) nowego, jest to zazwyczaj z polecenia, chęcią nadążenia za czymś modnym i wysoko ocenianym. Ogólnie rzecz ujmując, nie jestem fanem anime, oglądam je sporadycznie i nie czuję się w żaden sposób kompetentny do napisania czegoś wartościowego na ich temat. Są jednak takie serie, o których coś muszę napisać, wtrącić swoje trzy grosz. Zacząłem od żywej legendy, czyli Dragon Balla, i pewnie nie raz ten temat jeszcze się tutaj przewinie. Teraz czas na coś znacznie nowszego i cholernie popularnego. Mowa o Attack on Titan. Byłem pod takim wrażeniem tego tworu, aż zupełnie nieplanowanie postanowiłem coś napisać.

Anime tym zainteresowałem się przy okazji zapowiedzi wydania mangi na polskim rynku. Shingeki no Kyojin zdobyło popularność na świecie, więc pora na nasz region. Za namową różnych chwytów marketingowych i ogólnego zachwytu komiksem, uległem pokusie i zakupiłem pierwszy tom. Faktycznie, już po jego przeczytaniu mogłem zacząć się domyślać, skąd ta popularność. Paskudne rysunki ustępują ciekawym bohaterom i całej fabularnej otoczce. Świat jaki tam poznajemy jest opanowany przez tytułowych Tytanów – człekokształtne istoty o wzroście powyżej 3 metrów, którzy żywią się ludźmi. Przerażające ludzkie twarze o zachwianych proporcjach ciała nie wzbudzają naszej litości ani na moment. Od pierwszych chwil chcemy się ich pozbyć z ekranu i kibicujemy ludziom, którzy są odpowiedzialni za to. Niestety, wróg ludzkości okazuje się być wręcz niepowstrzymany. Jedyny panujący gatunek na Ziemi zostaje zepchnięty w "kozi róg" – ludzie budują gigantyczne mury, aby odgrodzić się od Tytanów i za nimi wieść w miarę normalne życie. Widz obserwuje wydarzenia 100 lat od ostatniego ataku na miasto odgrodzone murem, jak się można domyślić, nie bez przyczyny. Właśnie w pierwszym odcinku anime stuletni pokój zostaje zaburzony atakiem człekokształtnych, a brama do miasta zostaje zniszczona.

Główny bohater to Eren Jaeger, dziesięciolatek, który marzy o zostaniu związkowcy (grupa rozpoznawcza, która walczy z tytanami poza murem)  i zabijaniu olbrzymów. Bardzo porywczy chłopak, trzeba przyznać, co daje po sobie poznać od pierwszych chwil. Zazwyczaj spędza wolne chwile ze swoją przybraną siostrą, Mikasą oraz przyjacielem Arminem. W międzyczasie pojawia się sporo różnych bohaterów, których z czasem polubimy, a innych znienawidzimy. Muszę przyznać, że Atak Tytanów bardzo dobrze sobie poradził z przedstawieniem postaci, które będziemy co jakiś czas widywać na ekranie. Wszyscy mają swoje charaktery i spełniają swoje role. Nie zauważyłem postaci "bezpłciowych", zapychaczy. Zauważymy tutaj też nie jedną zmianę w niejednym bohaterze. Genialnie to przedstawiono. Wielbione przeze mnie Fullmetal Alchemist również ma bardzo młodych bohaterów, którym kibicowałem, ale ich wewnętrzne transformacje były znikome*.

Nie brakuje tutaj jednak zapychaczy fabularnych. Tzw. fillery są i mogłoby być ich nieco mniej. Nie przeszkadzały mi jednak jakoś bardzo, po prostu wiem, że mało kto lubi takie rozwiązania. Mi osobiście podobały się te wstawki, ponieważ jeszcze bardziej i jeszcze lepiej poznawałem bohaterów, na których patrzę. Zaczynam ich rozumieć, współczuć im, kibicować. Atak Tytanów sprawił, że nie siedziałem obojętny przy ekranie, a przeżywałem wraz bohaterami ich wewnętrzne rozterki oraz przeróżne niepowodzenia. Z jednej strony przez fillery całość może zdawać się za bardzo przegadana, ale z drugiej wszystko to bardziej trzyma w napięciu i zdarzył mi się syndrom jeszcze jednego odcinka. Nie tylko ze względu na wspomniane "przerwy w nadawaniu", ale przede wszystkim na wyjątkowość akcji rozgrywającej się na ekranie. Krótko rzecz ujmując, oczekujcie nieoczekiwanego. Tytani atakują znikąd, ich zachowania są nieprzewidywalne, a słaba ludzkość odnosi porażki jedna za drugą. I wierzyłem i kibicowałem młodym wilkom, aby tylko im się udało... Shingeki no Kyojin bawi się moimi uczuciami, jak mało które. Czasami nawet bardziej niż FMA*, chociaż tutaj podobnie, jeśli coś może się nie udać, tak prawdopodobnie będzie. Właśnie ze względu na takie akcje, odłożyłem mangę na półkę i zacząłem oglądać anime. Już po pierwszych rozdziałach nie mogłem się doczekać kolejnych wydarzeń. A poza tym animacja ta wypada świetnie od strony audiowizualnej. Wszystko jest kolorowe i żywe, a manewry na odpowiednim sprzęcie niesamowicie dynamiczne. Nawet nielubiane przeze mnie przesadnie szczupłe i wysokie sylwetki postaci (na ciebie patrzę, Bleach) nie rażą tutaj jakoś specjalnie. Do muzyki również nie mogę się przyczepić. Soundtrack jest ciężki, dynamiczny i pasuje do całości. Hiroyuki Sawano odwalił kawał świetnej roboty. Po prostu wszystko w Ataku Tytanów zagrało.

Nie należy jednak zapominać, że nadal jest to anime z różnymi japońskimi dziwactwami. Osobiście uważam, że w tym przypadku ograniczono je do minumum, ale dla tych nieco bardziej wrażliwych to nie wystarczy i być może już po pierwszym odcinku nigdy do tego nie wrócą. Niestety, nadal nie jest to produkcja, która przekona do siebie sceptyków. A szkoda, bo właśnie dla takich małych arcydzieł warto się przełamywać. Zakończenie pierwszego sezonu wynagrodziło mi tych kilka nie fajnych chwil z anime, powiem więcej - już dawno żadne tak mnie nie usatysfakcjonowało. Już dawno nie czułem takiego pełnego finiszu, mało które wywołało u mnie uśmiech i słowa "to było dobre zakończenie". Wszyscy ciężko pracowali i wiele poświęcili, aby właśnie tak to się potoczyło. Było cholernie trudno, ale efekt końcowy sprawia, że było warto.  Atak Tytanów wciąga swoją wartką akcją i sprawia, że chcemy kibicować bohaterom. Czasami żałowałem, że postanowiłem nie zbierać tej mangi do końca, a pierwszy tom sprzedałem. Wtedy jednak przypominam sobie te paskudne rysunki i mi przechodzi. 

*Zastanawiałem się czy słusznie przyglądam się przy okazji tej recenzji FMA, ale przegrzebując internet nie raz oba anime były porównywane. Zrobił to również Mistycyzm Popkulturowy (co prawda nieco inaczej), który jak się okazuje również ogląda jedno anime na rok, albo rzadziej. Zachęcam do zapoznania się jego recenzją.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz