Przyrodniczy film o Ameryce Północnej z Leonardo DiCaprio, czyli "Zjawa"


Leonardo DiCaprio jako Hugh Glass. Źródło: Filmweb.

Nawet nie do końca wiem jak rozpocząć ten wpis. Nie napalałem się w żaden sposób na ten film, nie śledziłem żadnych nowinek na jego temat, a nominacje do Oscarów zwyczajnie po mnie spłynęły. Przypadkiem okazuje się, że Zjawa (The Revenant) ma jednak mnóstwo nominacji na tegorocznych targach próżności, w tym między innymi za rolę pierwszoplanową zagraną przez Leonardo DiCaprio. Nie dziwi mnie to w żaden sposób, ponieważ Leo jest przecież dobrym aktorem. Nie żebym był jakimś jego wielkim fanem. Podobnie jak i do omawianego filmu, podchodzę do twórczości wspomnianego aktora bez większych oczekiwań. Po prostu neutralnie.

Nie wiem też jak zacząć ten wpis ze względu na fabułę filmu. Jeśli oglądaliście zwiastuny, już wszystko o nim wiecie. Naprawdę. Nic już was w tym filmie nie zaskoczy. Niestety, jest to twór przewidywalny aż do bólu.

Tom Hardy jako John Fitzgerald. Źródło: Filmweb.

Zjawa dzieje się w XIX wieku, kiedy to po Ameryce grasują Europejczycy, zaś plemiona Indiańskie próbują się w tym wszystkim odnaleźć i prowadzić interesy z nowymi panami podwórza. Właśnie w takiej rzeczywistości poznajemy bohaterów filmu – tych dobrych, białych, nieskazitelnych przybyłych zza wielkiej wody w calu handlu skórami. Zaatakowani przez rdzennych mieszkańców Ameryki, zostają zmuszeni do porzucenia części dorobku i ucieczki z obozowiska. Hugh Glass (Leonardo DiCaprio), jako że zna najlepiej otaczającą przyrodę, proponuje na powrót na ląd. Nie byłoby całego filmu, gdybyśmy nie mieli tutaj typowego czarnego charakteru Johna Fitzgeralda (Tom Hardy) oraz osoby postronnej, zawsze chcącej znaleźć kompromis, kapitana całej brygady, Andrew Henry'ego (Domhnall Gleeson), oraz nieprzewidzianych komplikacji. Odosobniony Glass zostaje zaatakowany przez niedźwiedzia grizzly. Cała wyprawa wywraca się do góry nogami, unieruchomiony przewodnik dostarcza samych kłopotów załodze. Z przekonania, że już nie pociągnie długo, kapitan zostawia go z trójką ochotników, którzy mają zaopiekować się rannym do końca i zagwarantować odpowiedni pochówek. Niedługo później pozostawiony sam na pastwę losu, Glass jednak nie umiera, i przemierza Amerykę na własnych połamanych nogach w celu zemsty.

Domhal Gleeson jako Andrew Henry. Źródło: Filmweb.

Historia jest podobno zainspirowana prawdziwymi wydarzeniami, jednakże trudno w pewne rzeczy uwierzyć. Hugh Glass czasami bardziej przypomina superbohatera z nadprzyrodzonymi mocami. Inaczej nie da się wyjaśnić wyjścia cało z wielu widocznych na ekranie scen upadków i niepowodzeń. Glass przez cały film wypowiada nie więcej niż kilka prostych zdań, więc jeśli nie lubicie tego typu zagrań, możecie być rozczarowani. Niestety, film ten nie wywołuje żadnych emocji. Myślę, że dało się to wyczuć już w powyższym opisie, że cała fabuła jest przewidywalna aż do bólu. Zawsze główny bohater jest dobry i niewinny. Jego wola przetrwania jest na tyle duża, że jest w stanie wytrzymać wszystko, aby tylko doprowadzić swoją historię do końca. Nic nie wywołuje tu wrażenia zachwytu, podziwu, współczucia. Oczywiście nie życzę nikomu bycia zaatakowanym przez niedźwiedzia, ale patrząc prawdzie w oczy, gdyby nie on, film nie miałby żadnej fabuły. I teraz też niezbyt ją ma. Opowiada tylko o jednym. Samotnie rehabilitujący się człowiek na łonie natury zmierza po swoją zemstę. I tyle. Nie ma tu nic więcej. Wszystko jest zupełnie tak, jak się tego spodziewasz. Ameryka? Jest. Północ? No to zimno. Muzyka? Ambient. Główny bohater? Dobry. Antagonista? Mruk i zbir. Następne cokolwiek? Zupełnie oczywiste. Zjawa jest po prostu taki... Neutralny. Wszystko jest tak jak się tego spodziewasz, bo tak też powinno być. Na szczęście, dotyczy to również gry aktorskiej. DiCaprio gra rannego tak jak powinien, wszystkie jego ruchy są prawdziwe i takie jakie byś się spodziewał. Uważam jednak, że to Tom Hardy jest najjaśniejszym punktem całego filmu. Świetnie zagrana rola byłego żołnierza sprawia, że naprawdę ani trochę nie lubisz tej postaci. Jest to chyba jedyna postać, rzecz, element Zjawy, która wzbudza jakieś uczucie – niechęć. Jestem również mile zaskoczony rolą graną przez Willa Poultera. Młodzik jest pełen naiwności, uczciwości, chęci do życia i zarobku. Reszta jest taka "meh". Od momentu potyczki z niedźwiedziem już nie było zaskoczeń, będąc na seansie po prostu odliczałem minuty do momentu, o którym właśnie pomyślałem.

Will Poulter jako Jim Bridger. Źródło: Filmweb.

Film nie zyskuje z czasem. Wręcz przeciwnie. Przez te wszystkie oczywistości, brak słów i jakiejkolwiek akcji, flashbacki, Zjawa dłuży się niemiłosiernie. Zyskał jedynie wspomniany wcześniej kapitan grany przez Domhnalla Gleesona (chociaż być może to kwestia niskich już oczekiwań po pewnym czasie). Kiedy jest w obozowisku jest pewny siebie, skrupulatny, ponad wszystkimi, wzbudzający szacunek. Ponownie taki, jakiego można było się spodziewać, jednakże nie było to takie oczywiste na początku filmu.

Zjawa to film... specyficzny. Nie jest zaskakujący. Wszystko jest przewidywalne, nudne. Przez swój montaż i wizje głównego bohatera przypomina mi trochę Drzewo Życia z Bradem Pittem. Oba obrazy nie są filmami akcji, a swego rodzaju opowieścią u malutkich ludziach w starciu z matką naturą. Są to filmy, które nie przypadną każdemu do gustu. Kiedyś byłem ciekaw, jakby to było, gdyby powstał film na podstawie którejkolwiek gry z serii Metroid. Dzięki Zjawie zdałem sobie sprawę, że kolejny małomówny bohater to może nie być najlepszy pomysł.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz